Strona:PL Lord Lister -77- Syrena.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ności nazwisko tego przeklętego łotra!
— Zgoda — odparł „Pchła“ — na przyszłość, kiedy będę miał je wymówić, będę chrząkał.
— Zabraniam wam chrząkać. Nie chcę słyszeć więcej o tym osobniku! Czy mnie zrozumieliście Marholm?
— Zrozumiałem, ale...
— Tu nie ma ale...
— Pozwoli pan jednak...
— Nic me pozwolę! Wiem co zamierzacie powiedzieć i zabraniam wam czynienia najmniejszych wzmianek w mojej obecności. Nie chcę słyszeć o Rafflesie! Nie znam tego człowieka.
Ze zdenerwowania inspektor nie wiedział, co mówi.
Marholm roześmiał się głośno.
— Nie śmiem przeczyć, inspektorze — odparł — Sądzę jednak, że pewnego pięknego dnia zetknie się pan z nim osobiście. Przesyłał już panu swe karty wizytowe przynajmniej dwanaście razy.
Rozmowa ta przeciągnęłaby się nie wiadomo jak długo, gdyby nie przerwało jej wejście dyżurnego agenta, który miał złożyć inspektorowi codzienny raport.
Tymczasem biedny inspektor nie domyślał się nawet, kim był osobnik, który telefonował do niego przed chwilą.
Był to bowiem Raffles we własnej osobie.
Raffles, po drodze do hotelu „Esplanada“ wstąpił do budki telefonicznej i połączył się ze Scotland Yardem. Chciał najpierw sprawdzić, czy komisarz policji belgijskiej zdążył już nawiązać osobisty kontakt z inspektorem Baxterem. Rozmowa z szefem Scotland Yardu przekonała go, że obawy jego były płonne.
Raffles posiadał od dawna portfel inspektora Baxtera. Portfel ten zdobył podstępem w czasie jednej ze swych licznych wizyt w głównej kwaterze policji. W jednej z przegródek leżało kilkanaście kart wizytowych inspektora.
Raffles pewnym krokiem wszedł do hallu hotelowego. Skinął na małego chłopca w liberii, wręczył mu kartę wizytową i kazał oddać ją panu Gerardowi. Po kilku minutach boy wrócił, prosząc Rafflesa do pokoju, zajmowanego przez pana Gerarda.
Komisarz policji belgijskiej ze zdziwieniem spojrzał na swego gościa, w mundurze oficera marynarki.
— Dzień dobry, drogi kolego — rzekł do Rafflesa.
— Skorzystałem z okazji, aby złożyć panu wizytę... Obowiązki służbowe zapędziły mnie bowiem w tę okolicę...
— Cieszę się, że pana widzę — odparł komisarz. — Miałem zamiar dziś około południa złożyć panu wizytę.
— Szczęśliwie się więc złożyło, że pana uprzedziłem... Nigdy bowiem o tej godzinie nie można mnie zastać w głównej siedzibie policji. Najwygodniej spotkać się ze mną pomiędzy godziną w pół do jedenastej a w pół do dwunastej. Gdyby zechciał mnie pan odwiedzić jutro o tej porze, zapoznałbym pana z całym skomplikowanym aparatem naszej policji.
Komisarz Gerard ukłonił się uprzejmie.
— Przede wszystkim chciałbym się przed panem wylegitymować, kolego.
— Bardzo proszę — odparł Raffles.
Uczynił to w tym celu, aby nie wzbudzić w cudzoziemcu podejrzeń. Komisarz wyjął z portfelu starannie złożony dokument. Było to zaświadczenie wydane przez rząd belgijski panu komisarzowi Gerardowi na wyjazd do Anglii.
Raffles przebiegł je wzrokiem i zwrócił gościowi.
Wyjął następnie ze swego portfelu dokumenty należące do inspektora Baxtera i przedstawił je z kolei komisarzowi Gerardowi.
— Wypada, abym i ja również wylegitymować się przed panem — rzekł.
Komisarz machnął niedbale ręką.
— Nie uważam to za potrzebne, drogi kolego.
— Jestem przeciwnego zdania — odparł Raffles z uśmiechem. — Skąd może pan wiedzieć, że jestem inspektorem Baxterem? Ja również mógłbym nie badać pańskich dokumentów, ale sprawdziłem je z obowiązku zawodowego.
— Ma pan rację, inspektorze — odparł komisarz. — Nie wyobrażam jednak sobie, aby ktokolwiek inny mógł mi złożyć wizytę w Londynie.
— Czyżby? — odparł Raffles ironicznie. — Czytałem w gazetach pewien artykuł, utrzymany w zgoła innym tonie.
— Nie wiedziałem, że moją osobą zajęła się już prasa — odparł zdumiony komisarz.
— Oczywiście — rzekł lord Lister. — Naszą prasa jest jedną z najlepszych w święcie i nic nie ujdzie jej uwagi... Złośliwi utrzymują, że pracuje ona sprawniej i szybciej, niż policja śledcza. Jak wygląda ta sprawa u was?
— ...I w naszym kraju jest podobnie. Zdarza się niekiedy, że wiadomości o zbrodni dochodzą do gazet wcześniej, niż do nas.
— Artykuł, o którym wspominałem, zawierał wiadomość, że interesuje się pan szczególnie sprawą Rafflesa.
— Byłbym niewymownie szczęśliwy, gdyby Opatrzność pozwoliła mi dokonać tego, czego nie osiągnęła jeszcze policja angielska — odparł komisarz, kłaniając się uprzejmie. — W ostatnich bowiem czasach wykryto w Belgii cały szereg zręcznie dokonanych przestępstw. Podejrzewam, że sprawcą ich znów jest Raffles.
Raffles zaśmiał się.
— Myli się pan, inspektorze. — Mogę pana zapewnić, że Raffles nie opuszczał Londynu w ciągu kilku ostatnich miesięcy.
— Skoro głosi pan to twierdzenie z tak wielką pewnością, dziwię się, że dotąd nie schwytał pan Rafflesa?
— To zupełnie inna sprawa. Nie tak łatwo schwytać za kołnierz Tajemniczego Nieznajomego. Jak panu prawdopodobnie wiadomo z gazet, ten bezczelny człowiek przysyłał mi kilkakrotnie swe karty wizytowe do głównego sztabu policji. Nie poprzestając na tym, śle ostrzeżenia przyszłym swym ofiarom... W ostrzeżeniach tych wymienia dokładnie dzień oraz godzinę swego przybycia... Bezczelność swą posuwa do tego stopnia, że jednocześnie zawiadamia o tym samym policję...
— To zadziwiające — odparł komisarz. — Sapristi! O tym nie wiedziałem... Musi to być człowek obdarzony wyjątkowymi zdolnościami!
— Tak jest — odparł Raffles ze śmiechem. — Ten śmiałek potrafiłby nawet ukraść panu w czasie snu pańskie łóżko wraz z materacem i pościelą... O kradzieży dowiedziałby się pan dopiero nazajutrz, obudziwszy się na podłodze.