Strona:PL Lord Lister -77- Syrena.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Drugim wybitnym gościem hotelu Esplanada jest sławny belgijski profesor baron de Barrot — czytał dalej Charley. — Przybył on celem zakupienia antyków dla muzeum w Brukseli“.
Charley Brand spojrzał pytająco na Rafflesa.
— Dlaczego tak się interesujesz tym belgijskim arystokratą?
— Ponieważ chciałbym sprzedać mu kilka eksponatów z mojej kolekcji.
— Z twojej kolekcji? — zdziwił się Charley Brand — wybacz mi, ale nigdy o niej nie słyszałem.
— Czy słyszałeś kiedyś o syrenie, która jest pół-kobietą a pół-rybą?
— O syrenie? Podczas jarmarków w Brighton przechodziłem obok szopy, w której za dwa pensy pokazywano taki fenomen. W szklanym akwarium pływała śliczna kobieta, mająca zamiast nóg rybi, zielonkawy ogon.
— Zwykła blaga! — rzekł Raffles. — To dobre dla dzieci! Jestem pewien, że po zamknięciu budy twoja syrena zdejmowała spokojnie ogon i szła wraz ze swym mężem, siedzącym w kasie, do pobliskiej restauracji...
— I ja tak sądzę... Opowiedziałem ci to tylko po to, aby dać ci odpowiedź na pytanie. Takie fenomeny istnieją tylko w fantazji i legendzie.
— Powoli, mój drogi... Dowiedź się, że jesteś w błędzie. Przeczytaj stare kroniki szkockie, a przekonasz się, że od czasu do czasu rybacy wyławiali z wody te przedziwne istoty... Tylko ostatnio przestano o nich mówić.
— Sam przecież wspominałeś, że to blaga?
— Blaga podana w naukowym sosie, staje się rzeczywistością. Pewien jestem, że gdy pokażę naszą syrenę owemu belgijskiemu profesorowi, zakupi ją dla swego muzeum.
— Nonsens, Edwardzie..., To, co możliwe jest na jarmarku, nie jest możliwem w muzeum. Żartujesz chyba ze mnie.
— Bynajmniej, Charley. Nie jestem wcale skłonny do żartów od chwili, gdy stwierdziłem, że na naszym koncie w banku znajduje się tylko skromna sumka 6,000 funtów szterlingów. Belgijski profesor musi podreperować nasze finanse. Sprzedam mu syrenę i basta.
— Dobrze, ale skąd wydostaniesz tę „damę“?
— Z mej głowy... — odparł lord Lister. — Przede wszystkim muszę zawrzeć znajomość z belgijskim Sherlokiem Holmesem. Dziś jeszcze złożę mu wizytę.
— W jakim celu?
— Ot, tak sobie — odparł Raffles — dla własnej przyjemności.
Z tymi słowy przeszedł do sąsiedniego pokoju. Była to garderoba zastawiona ze wszystkich czterech stron wielkimi szafami. W szafach tych znajdowały się najrozmaitsze kostiumy i ubiory, jakichby mogła pozazdrościć lordowi każda najbogaciej wyposażona kostiumernia teatralna. W niektórych szafach wisiały stare strzępy łachmanów, autentyczne ubiory łazików i nędzarzy... W innych kapiące od złota mundury admiralskie lub oficerskie, fraki dyplomatów i stroje egzotycznych książąt. Wielkie lustra sięgały od podłogi do sufitu. Silne żarówki oświetlały tę garderobę jarzącym światłem. Niskie komody o wielkiej ilości szuflad i szufladek zawierały nieskończone mnóstwo peruk, wąsów sztucznych i bród.
W pół godziny później Raffles wyszedł z tego pokoju przebrany w mundur oficera marynarki angielskiej. Posługując się zręcznie szminkami zdołał do tego stopnia zmienić swoją twarz, że Chartem Brand poznał go dopiero po głosie.
Nie lękaj się, jeśli zabawię trochę dłużej w mieście — rzekł na pożegnanie. — O ile będę mógł, skomunikuję się z tobą telefonicznie.
Krokiem, pełnym godności, wyszedł z willi i udał się do hotelu „Esplanada“.

Kolega

Inspektor Baxter siedział w swym gabinecie w Scotland Yardzie i z miną niezadowoloną palił grube cygaro. Przy sąsiednim biurku, zawalonym stosami akt, pracował Marholm, zwany przez swych kolegów „Pchłą“.
Uwagę obu detektywów zaprzątał szereg zbrodni mnożących się ostatnio w Londynie. Mimo wytężonych wysiłków policji, nie udało się dotąd wykryć sprawców.
Dzienniki jak zwykle oskarżały inspektora Baxtera o nieudolność.
Nagle smutne rozważania Baxtera przerwał telefon.
Zanim Marholm dążył podejść do aparatu, inspektor chwycił tubę.
— Tu inspektor policji Baxter ze Scotland Yardu...
Marholm przerwał czytanie akt i zaczął przysłuchiwać się rozmowie, prowadzonej przez swego szefa.
— Dzień dobry panu komisarzowi... Kiedy jestem w biurze? Może mnie pan zastać dziś po południu.. Lepiej by jednak było, gdyby zechciał mnie pan odwiedzić jutro rano o godzinie dziewiątej... Do widzenia!
Inspektor odłożył słuchawkę:
— Jeszcze tylko tego durnia mi brakowało! — zawołał. — Przyjechał specjalnie po to, aby mi tu węszyć po aktach i wtykać nos w moje sprawy... Powinien raczej zająć się swoją robotą w Brukseli!
Spojrzał spode łba na Marholma.
— Z kim pan rozmawiał, inspektorze? — zapytał „Pchła“.
— Nie czytaliście dzisiejszych gazet?... Komisarz kryminalnej policji z Brukseli, Gerard, zjechał wczoraj do Londynu. Zamierza zapoznać się z naszymi metodami działania... Przeczuwam, że czeka nas z jego powodu tysiące nieprzyjmności.
— Nie wiem, czego tu szuka i co tu może znaleźć ciekawego? — odparł Marholm. — Sam sobie chyba potrafi dać radę z przestępcami. Od nas się tego nie nauczy.
Baxter spojrzał na niego z wściekłością.
— Czy to ma być znów złośliwość pod moim adresem?
— O, nie — odparł Marholm. — Jest jednak rzeczą wiadomą, że Belgowie mają wspaniały aparat policyjny. Przypuszczam, że u nich Raffles nie cieszyłby się długo bezkarnością.
Marholm pochylił się nad biurkiem, jak gdyby chcąc uchronić się przed przewidywanym ciosem. Każda bowiem wzmianka o Rafflesie wywoływała u inspektora Baxtera ataki furii, która skrupiała się na biednym sekretarzu. Oczy inspektora nabiegły krwią:
— Znów objaw karygodnego nieposłuszeństwa! Zabroniłem wam przecież wymawiać w mojej obec-