Strona:PL Lord Lister -77- Syrena.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To wystarczy — oparł Baxter. — Czy pan pozwoli, że będę panu towarzyszył wraz z agentami?
— Bardzo proszę — odparł komisarz policji ostrym tonem.
Nie mógł jeszcze wybaczyć Baxterowi przyjęcia, którego tu doznał.
W godzinę później obaj panowie siedzieli razem w palarni wielkiego hotelu. Baxter budził po prostu litość. Gdy usłyszał wyjaśnienie dyrektora hotelu i zrozumiał cała potworność swojej pomyłki, nogi ugięły się pod nim.
Komisarz Gerard usiadł naprzeciw niego. W ciągu kilkunastu minut obaj funkcjonariusze policji opowiedzieli sobie nawzajem swe wczorajsze przygody.
Mały boy w liberii wniósł właśnie list zaadresowany w sposób następujący:
Wielmożny Pan Komisarz policji kryminalnej Edmund D. Gerard „Hotel Esplanada“.
Komisarz rozerwał kopertę.
„Szanowny Panie! — czytał — Przybył Pan do Londynu po to, aby zdobyć o mnie pewne wiadomości. Dlatego też postanowiłem zawrzeć z panem bliższą znajomość. Zechce Pan oddać serdeczne pozdrowienia swemu koledze — inspektorowi Baxtero-
— A więc tak? — odparł dyrektor. — Prawdo-
wi. Szczerze Panu oddany John C. Raffles, zwany Tajemniczym Nieznajomym“.
Przez kilka chwil obaj panowie spoglądali na siebie w zdumieniu. Wreszcie poczucie humoru komisarza belgijskiego wzięło górę. Roześmiał się głośno i chwyciwszy Baxtera za rękę, rzekł:
— Muszę panu coś powiedzieć, drogi kolego... Jakkolwiek obydwaj padliśmy ofiarą genialnego kpiarza Rafflesa, muszę przyznać, że nigdy w życiu nie słyszałem o równie zabawnej historii... Uczcijmy tę przygodę butelką dobrego wina.
Mówiąc to, kazał kelnerowi przynieść butelkę szampana i dwa kieliszki. Gdy jednak w rozmowie wspomniał znów o Rafflesie, Baxter zerwał się jak oparzony i tłumacząc się silną migreną, pożegnał się ze swym gospodarzem.
Następnego ranka Raffles zasiadł wraz z Charleyem Brandem do śniadania. Przerzucając poranne pisma, od czasu do czasu wybuchał głośnym śmiechem. Tajemniczy Nieznajomy lubił bowiem śmiać się ze swych własnych kawałów i cieszył się, że jego wyczyny dostarczają rozrywki całemu Londynowi.
— Czy wiesz, Edwardzie, że zamierzam umieścić tę historie w moich pamiętnikach, — odezwał się Charley Brand.
— Bardzo mnie to cieszy, mój chłopcze — odparł lord Lister. — Ale to jeszcze nie koniec. Obiecuję ci, że druga część tej historii będzie jeszcze zabawniejsza od pierwszej. Zbliża się kolej „kobiety-ryby“, dziwnego stworzenia zwanego syreną!...
— A więc nie porzuciłeś jeszcze tej myśli?
— Myślę o tym więcej niż dotychczas. Idę teraz do mej garderoby... Muszę zmienić maskę i ucharakteryzować się tak, aby, belgijski baron przyjął mnie za jednego ze swych kolegów.

Między uczonymi

Profesor Fryderyk Crocker naczelny dyrektor muzeum w Londynie spojrzał ze zdziwieniem na przyniesioną mu przez służącego kartę wizytową.
„Frank Holligan, profesor archeologii“ — widniało na niej.
Naczelny dyrektor był człowiekiem mrukliwym z usposobienia i nieprzyjemnym w obejściu. Jego podwładni unikali go, jeśli to było możliwe.
— Jeszcze jeden żebrak, starający się o zajęcie — mruknął po przeczytaniu karty. — Nic u mnie nie wskóra! I tak muzea londyńskie cierpią na przerost personelu. Proszę wprowadzić tego jegomościa! — dodał głośno.
W kilka chwil później Raffles wszedł nieśmiało do pięknie urządzonego gabinetu dyrektora. W pokoju tym zgromadzono tyle arcydzieł sztuki i cennych zabytków, że czynił on na wchodzącym wrażenie sali muzealnej.
Raffles ukłonił się lękliwie i powiódł wzrokiem po znajdujących się w pokojach skarbach. Znał się na tych rzeczach. Na oko ocenił od razu wartość ich na kilka milionów.
Dyrektor zmierzył go od stóp do głów i, nie dopuszczając go do słowa, rzekł:
— Daremnie się pan fatygował, doktorze Holligan... Nie mam u siebie ani jednego wolnego miejsca.
— Bardzo przepraszam pana dyrektora, ale ja nie przyszedłem szukać pracy — odparł Raffles.
podobnie przyszedł pan prosić o zezwolenie na studiowanie jakichś bezużytecznych zagadnień. Mógł się pan zwrócić z tym bezpośrednio do mego sekretarza. Mój czas jest zbyt drogi.
Dyrektor przypuszczał, że po tego rodzaju przywitaniu niefortunny gość przeprosi go z pokorą i będzie starał się jak najprędzej opuścić niegościnne progi. Ale Raffles nie ruszał się z miejsca, mnąc z zakłopotaniem kapelusz w ręce. Nie przyszedłem pana o nic prosić, dyrektorze — rzekł. — Chciałbym jedynie zaproponować panu kupno pewnej rzadkiej osobliwości.
Dyrektor machnął ręką.
— Z zasady nic nie kupujemy. Mamy dość najrozmaitszych eksponatów. Muzea nasze wypełnione są od piwnic aż pod strychy...
— Proszę mi wybaczyć dyrektorze, ale rzeczy, którą ja posiadam, nie ma żadne muzeum na świecie. Proszę mi poświęcić chwilę czasu...
— Mów więc pan szybko, o co chodzi.
Raffles zakasłał z zakłopotaniem, udając, że szuka słów. Dyrektor począł niecierpliwie bawić się swymi pierścieniami.
— Proszę, proszę tylko krótko...
— Posiadam rzecz niesłychanie rzadką... — odparł uczony, zbierając całą swą odwagę.
— Powtarza mi to pan chyba z dwadzieścia razy.
— Chciałbym, aby pozostała ona w Anglii i nie została wywieziona za granicę.
— Proszę powiedzieć wyraźnie o co chodzi.
— Otrzymałem już ofertę od naczelnego dyrektora belgijskiego muzeum bawiącego przejazdem w Londynie.
— Do licha, powiedz pan raz wreszcie o co chodzi?
— All right — odparł Raffles. — Kilka lat temu na wybrzeżu szkockim odkryłem w mieszkaniu starego rybaka największą osobliwość naszych czasów. Mam na myśli syrenę, stwór składający się w połowie z kobiety a w połowie z ryby.
— Co takiego? — zaśmiał się profesor Crocker. — Ciekaw jestem, czy nie pił pan zbyt wiec brandy od samego rana? A może jest pan niespełna rozumu?