Strona:PL Lord Lister -77- Syrena.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sprawiło mi to prawdziwą przyjemność — odparł Raffles z uśmiechem po czym natychmiast zabrał się do dyktowania.

Nie podejrzewając nic złego, inspektor Baxter wrócił o godzinie szóstej do swego biura.
Gdy tylko zabrał się do przyjmowania codziennych raportów, do pokoju wszedł dyżurny funkcjonariusz i zaanonsował:
— Pan de Gerard, komisarz policji kryminalnej.
— Prosić, prosić czym prędzej — zawołał Baxter, wybiegając na spotkanie kolegi. Na widok zupełnie nieznajomej twarzy cofnął się od progu.
— Dobry wieczór — rzekł nieznajomy. — Nareszcie pana zastałem! Wygrałem zakład!...
Baxter przeraził się nie na żarty. Czego od niego chciał ten osobnik? O jakim zakładzie wspominał?
— Pan wygrał zakład? — zapytał Baxter.
— Oczywiście — zawołał komisarz de Gerard. — Nie było to takie trudne — poznałem pana, jakkolwiek wczoraj był pan znakomicie ucharakteryzowany.
— To z pewnością wariat — przemknęło przez głowę Baxtera.
Inspektor nieznacznie nacisnął guzik dzwonka alarmowego.
— Doskonale pan uczynił, zabierając moje dokumenty i pieniądze — ciągnął dalej dziwny cudzoziemiec. — Gdyby nie pan, byliby mi je z pewnością zabrali.
— Niech mi pan wreszcie powie, o czym pan mówi? — zawołał zniecierpliwiony Baxter.
Komisarz wybuchnął śmiechem.
— Nic panu nie pomoże... Na próżno stara się pan zbić mnie z tropu... Zakład wygrałem. W ten sposób nie dojdzie pan ze mną do ładu! Czy pan nie jest inspektorem Baxterem?
— Oczywiście, że nim jestem — odpar Baxter, nie spuszczając palca z dzwonka alarmowego.
— A więc mam rację — zawołał — Musiałem być wczoraj porządnie pijany.
— Jeśli pan się upił wczoraj, najlepiej byłoby dzisiaj się przespać — odparł Baxter.
— Po co?... Dziś jestem równie przytomny, jak i pan.
Pochylił się nad biurkiem Baxtera.
— Mam cię, blagierze — zawołał. — Widzę przecież mój paszport.
— Niech pan nie rusza tego paszportu — zawołał Baxter. — Ten paszport nie należy do pana.
— Jak to? Czy to nie mój paszport?
— Jest pan pijany, lub niespełna zmysłów...
— Wypraszam sobie niestosowne żarty, drogi kolego!
— Kolego! Tego już za wiele!
Dał znak ręką i dwunastu policjantów wpadło do gabinetu.
— Zabrać mi tego człowieka i do aresztu! — rzekł. — Usiłował w mojej obecności przywłaszczyć sobie cudze papiery...
— Do wszystkich diabłów!. Czy pan się stara pokazać mi na przykładzie, jak się u was w Anglii przeprowadza aresztowanie?
— To niebezpieczny oszust... Jak pan śmie podszywać się pod nazwisko komisarza Gerarda?
— Proszę mnie wypuścić! — krzyczał nieznajomy, wyrywając się z rak agentów.
— Niech mnie pan wysłucha, kolego, dodał zwracając się do Baxtera. — Uważam, że ten żart trwaj zbyt długo — proszę wydać swym agentom rozkaz natychmiastowego wypuszczenia mnie. Muszę panu powinszować kolego: pańscy podwładni wykonali rozkaz aresztowania równie szybko, jak moi policjanci w Belgii.
Inspektor Baxter potrząsnął głową.
— Proszę nie mówić głupst. Pan wie przecież, że nie jest pan komisarzem Gerardem. Nazwisko jego musiał pan widocznie przeczytać w gazecie.
— Ja? Ani mi to w głowie... Jeszcze raz proszę pana o zaprzestanie tego niesmacznego żartu. Chciałbym otrzymać z powrotem moje papiery.
— Pańskie papiery? — zaśmiał się Baxter ironicznie. — Nie, mój drogi...
Skinął na agentów:
— Zabrać mi tego osobnika! Pijany czy trzeźwy, niech oprzytomnieje w areszcie! Przyda mu się ta lekcja. Naprzód marsz!
Komisarz policji wyrywał się rozpaczliwie. Agenci, rośli Irlandczycy, trzymali go w żelaznym uścisku. Mimo protestów i złorzeczeń zaprowadzono go do więzienia.
Baxter został w swym gabinecie, oczekując, jak to było umówione, wizyty prawdziwego komisami Gerarda.
Minęła jednak godzina ósma a komisarz się nie zjawiał. Baxter zatelefonował do hotelu „Esplanada“. Odpowiedziano mu, że komisarz nie wrócił jeszcze do domu. W tej samej chwili dyżurny policjant przyniósł mu wieczorne wydania dzienników.
— Znów wydarzyła się przykra historia z Rafflesem — rzekł. — Obawiam się, że będziemy mieli z tego powodu duże nieprzyjemności.
— My? — zapytał Baxter. — Skądże znowu? Czy gazety wymyśliły jakąś nową historię?
— Tak, inspektorze, i to historię dość niezwykłą. Słyszałem ją z ust kolegi który czytał gazetę. Moim zdaniem, trzeba czym prędzej wypuścić na wolność prawdziwego komisarza, pana Gerarda, który przebywa obecnie w więzieniu...
— Do licha! — zaklął Baxter, chwytając gazetę.
Oczy jego spoczęły na nagłówkach sensacyjnego artykułu:
,Raffles okrada belgijskiego funkcjonariusza policji! Raffles powtarza ten sam manewr wobec inspektora angielskiego!
Litery poczęły skakać przed jego zamglonym wzrokiem... Z tłumionym jękiem Baxter opadł na fotel. Wydawało mu się, że jego mózg przestał działać. Nie, to nie do wiary! Raffles miał spać w jego mieszkaniu. Raffles miałby go okraść?
Co za hańba, co za wstyd — powtarzał sobie, ściskając oburącz głowę. Z wielkiego wrażenia nie mógł wydobyć z siebie ani słowa.
— Czy mam zwolnić pana komisarza? — wyrwał go z osłupienia głos agenta.
Wszystko wirowało dokoła niego.
— Oczywiście... I to natychmiast — odparł.
Po wyjściu agenta, począł jak oszalały krążyć po pokoju. Wreszcie dwaj policjanci sprowadzili do gabinetu komisarza Gerarda. Baxter spojrzał na swego kolegę niepewnie.
— Zaszła niemiła omyłka — rzekł cicho. — Czy może nam pan udowodnić w jakikolwiek sposób, że istotnie jest pan oczekiwanym przez nas komisarzem Gerardem?
— Ależ oczywiście — odparł Gerard proszę udać się wraz ze mną do hotelu. Dyrektor hotelu, który zna mnie jeszcze z Brukseli, wyjaśni panu kim jestem.