Strona:PL Lord Lister -77- Syrena.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pański sceptycyzm jest tu nie na miejscu. Syrena bowiem znajduje się w moim posiadaniu. Nigdybym się jej nie wyzbył, gdyby mi nie była potrzebna większa suma pieniędzy na podróż w celach naukowych.
— Niech więc pan szuka szczęścia u tego belgijskiego kolegi... Rezygnuję z osobliwości tego rodzaju. Proszę mi nie opowiadać bajek!
— Dobrze, panie dyrektorze — odparł Raffles. — Uprzedzam, że będzie pan żałował...
— To jakiś wariat — mruknął do siebie dyrektor po wyjściu uczonego. — Któżby dziś wierzył w takie rzeczy?
Frank Halligan udał się piechota do hotelu „Esplanada“. Z niemałym trudem udało mu się przekonać małego boya w liberii, aby zechciał podać kartę wizytową belgijskiemu baronowi. Boy spoglądał na niego z wyraźną pogardą. Na tle przepychu wielkiego hotelu postać starca czyniła wrażenie wprost żałosne. Raffles wsunął mu w rękę kilka pensów.
— Well — odparł boy nieco udobruchany, — zobaczę, czy będę mógł spełnić pańską prośbę.
Elastycznym krokiem pobiegł na górę i po kilku chwilach wrócił z powrotem.
— Proszę za mną — rzekł do staruszka. — Niech że pan tylko uważa, żeby nie robić dziur w dywanach tą laską i nie pluć na podłogę.
Raffles uderzyłby go chętnie za to wyzywające zachowanie, lecz opanował się i ciężkim krokiem ruszył za chłopcem.
Baron de Barrot, dyrektor muzeów belgijskich przyjął skromnego doktora z miną księcia rozmawiającego z żebrakiem.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał, nie wskazując mu nawet krzesła.
— Proszę mi wybaczyć panie dyrektorze...
— Tytułuje się mnie „Ekscelencjo“ — przerwał mu baron.
— Przepraszam, Ekscelencjo — poprawił się Raffles. — Przybywam w bardzo ważnej sprawie. Nazwisko moje musi być panu znane, albowiem jest ono cenione w całej Anglii i zagranicą. Jestem współpracownikiem pism fachowych z zakresu archeologii i historii naturalnej. Pozwoliłem sobie nawet ostatnio napisać artykuł o pańskich pracach, panie baronie, podnosząc w nich pańskie zasługi na polu organizacji muzeów belgijskich.
Słowa te podziałały na barona w sposób magiczny.
— Zupełnie słusznie — odparł prężąc się dumnie. — Dzięki mnie zbiory naszych muzeów wzbogaciły się ilościowo i jakościowo. Może zechce pan usiąść, doktorze?
— Przynęta chwyciła — pomyślał Raffles. Domyślił się wreszcie, że gościowi należy zaofiarować krzesło.
— Czy nie zechciałby pan, panie doktorze Holligan, zaofiarować mi artykułu poświęconego mojej osobie?
— Z prawdziwą przyjemnością — rzekł Raffles, wyciągając z kieszeni gazetę.
Znajdował się tu istotnie artykuł poświęcony osobie barona de Barrota. Artykuł ten podpisany był przez niejakiego doktora Holligana. Raffles nie znał go wprawdzie, lecz z całym spokojem przypłaszczył sobie jego nazwisko. Karty wizytowe kazał wydrukować na poczekaniu w pobliskiej drukarni.
Baron tymczasem pogrążył się w lekturze. Na twarzy jego o rysach ostrych i aroganckich, rozlał się wyraz błogiego zachwytu.
— Bardzo panu dziękuję, drogi doktorze — rzekł słodkim tonem. — To, co pan mówi o mnie, jest echem moich własnych myśli. Niewymownie rad jestem z pańskiej wizyty.
— Musiałem zadać sobie wiele trudu, aby zjawić się tu u pana — odparł rzekomy doktór Holligan. — Nie chcąc mieć wyrzutów sumienia zgłosiłem się uprzednio do dyrektora naszego muzeum londyńskiego pytając go po raz ostatni czy dopuści do tego, aby osobliwość o niesłychanej wartości została wywieziona z Anglii. Niestety, cena, którą postawiłem, a którą sam ongiś zapłaciłem pewnemu kolekcjonerowi, wydała się naszemu dyrektorowi zbyt wygórowana... Jestem głęboko przekonany, że ten pan nie dorósł zupełnie do swego zadania.
— Zaciekawił mnie pan — rzekł baron. — Cóż to za osobliwość, przed której nabyciem wzdraga się mój angielski kolega?
— Jest to niesłychanie rzadki okaz, zdarzający się prawdopodobnie raz na tysiąclecie, a przywieziony w wieku XVI przez rybaków na brzegi szkockie... Mówię o pół-kobiecię i pół-rybie, o stworzeniu zwanym syreną...
— Na Boga!... A więc pan miałby...
Ani jeden muskuł nie drgnął na twarzy Rafflesa.
— Tak jest, Ekscelencjo... Posiadam okaz prawdziwej syreny.
— Czy... Czy... to prawda?
— Szczera prawda, Ekscelencjo!
— Aż do dzisiejszego dnia przekonany byłem, że tego rodzaju stwory nie istnieją...
— I ja również byłem dawniej tego zdania... Żal mi tylko, że nie mogę tego fenomenu natury zachować dla naszego muzeum narodowego.
— Ile kosztuje ta syrena?
Raffles wzruszył ramionami.
— Drogi baronie... Sądzę, że całe złoto Belgii nie starczyłoby na zakupienie takiego skarbu...
Twarz barona de Barotta.okryła się purpurą. Raffles znów ugodził w jego słaby punkt.
— Myli się pan, drogi kolego... Mamy więcej pieniędzy, niż pan przypuszcza. Mogę dysponować każdą sumą byleby obiekt, o którym pan wspomina, był istotnie prawdziwą osobliwością.
— Syrena kosztowała mnie 52.000 franków, licząc w pańskiej walucie.
— Hm. — pomyślał sobie dyrektor muzeum — trochę za drogo... Żywa kobieta kosztowałaby o wiele taniej...
— Co takiego? — zapytał doktór Holligan. — Wydawało mi się, że pan baron coś wspominał o żywej kobiecie?...
— Pozwoliłem sobie na żart. Ale mówmy poważnie. Skoro posiada pan tak niesłychaną osobliwość gotów jestem zapłacić za nią czekiem. Kiedy mógłbym obejrzeć syrenę?
— Jutro rano w hotelu.
— Zgoda — odparł dyrektor muzeum. — Jestem jednak tak ciekawy, że wołałbym, aby to stało się jeszcze dziś.
— To niemożliwe — odparł Raffles. — Mam dzisiaj jeszcze kilka lekcji i dopiero jutro będę rozporządzał wolnym czasem.
Wróciwszy do domu, Raffles włożył długi blaty fartuch, jaki zazwyczaj noszą malarze podojowi.
Charley spoglądał na niego ze zdumieniem.
— Słuchaj mój chłopcze: biegnij do sklepu i kup mi z dziesięć kilo ryby, najlepiej karpie.
— Skąd ten nagły apetyt na ryby? Nigdy nie byłeś wielkim amatorem karpia?