Strona:PL Lord Lister -76- Moloch.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


O północy

Dziwny dość zamknął za sobą powoli drzwi i trzymając jeszcze rękę na klamce, rzekł spokojnie:
— Oto jestem... Musimy z sobą porozmawiać, Jumper!
— Chętnie... Oczekuję tej rozmowy z niecierpliwością — odparł Raffles, nie spuszczając zeń oczu.
— Przed chwilą dowiedziałem się, że miałem już dzisiaj zaszczyt gościć cię u siebie w nocy. Przyznaję, że zaskoczyło mnie to nieco... Stwierdziłem bowiem, że obrałeś trochę niezwykłą drogę. Czyż nie prościej było wjechać windą zamiast wdrapywać się po stromej drabince strażackiej aż na piąte piętro? Dziękuję ci w każdym razie za pozostawienie mi karty wizytowej.
— Żarty na bok, Jumper, musimy pomówić o ważnych rzeczach — przerwał Tydall.
Posunął się o kilka kroków naprzód. — Raffles zauważył, że prawa jego ręka spoczywała w kieszeni.
— Gdy przyszedłem dzisiejszej nocy tutaj, nie zastałem cię w domu... Czekałem na ciebie przez kilka godzin... Sprawa jest poważna i nie cierpi zwłoki.
— Domyślam się teraz o co ci chodzi — odparł rzekomy Jumper uprzejmie. — Miło jest mieć do czynienia z ludźmi, zmierzającymi prosto do celu. Chodzi ci prawdopodobnie o objęcie przeze mnie stanowiska wodza naszej organizacji?
— Zgadłeś — odparł Tydall.
— Czyżbyś nie zgadzał się na wybór mojej osoby
— Ja sam pragnę zostać wodzem i ta odpowiedź powinna ci wystarczyć. Znasz mnie dobrze, Jumper. Wiesz, że jestem ambitny i że od dłuższego czasu jedynym moim celem jest przywrócenie bandzie jej dawnej świetności. Banda „Upiornego Oka“ chyli się ku upadkowi i tylko ja potrafię wlać w nią nowe życie. Krótko mówiąc, posiadam wszystkie zalety, które czynią ze mnie jedynego kandydata na stanowisko wodza. Żądam, abyś się wycofał i abyś niezwłocznie o tej decyzji zakomunikował naszym ludziom. Jest już dzień i przyznaję, że niebezpiecznie byłoby teraz wszczynać walkę. Zapewniam cię jednak, że nie byłbyś uszedł z życiem, gdybym dzisiejszej nocy zastał cię w domu. Słuchaj mnie uważnie: albo ustąpisz, albo jeden z nas musi umrzeć.
— Nie mam nic przeciwko temu, abyś ty umarł — odparł Raffles uprzejmie.
Człowiek w czarnym ubraniu posunął się o dwa kroki naprzód i pochyliwszy ku przodowi głowę, jak byk, gotujący się do natarcia na arenie, rzekł:
— Zapytuję cię kategorycznie, czy zgadzasz się wycofać swoją kandydaturę?
— Odpowiadam kategorycznie: nie!
— Czy to twoje ostatnie słowo?
— Ostatnie.
— Dobrze... Nie miej mi za złe, jeśli sprawa przybierze dla ciebie zły obrót. Ostrzegam cię, Mam przyjaciół, którzy gotowi są oddać za mnie życie. Podnoszę rzuconą mi rękawicę! Rozpoczynamy walkę, która musi się skończyć twoją porażką i to szybko... Czy się nie rozmyśliłeś?
— Dziękuję ci, Tydall. Przemyślałem wszystko gruntownie. Przyjmuję wypowiedzenie wojny. Ciekaw jestem kto zwycięży: czy ty ze swymi przyjaciółmi, czy też ja sam?
Tydall zbladł i oczy rozszerzyły mu się z wściekłości. Czynił wrażenie, jakby lada chwila miał rzucić się na swego przeciwnika. Opanował się jednak i zbliżywszy się do drzwi rzekł z ironią:
— Powinieneś wykazać więcej sprytu i rozumu, Jumper! Nasi ludzie wybrali mnie na wodza i mnie tylko obdarzają zaufaniem. Czy słyszałeś kiedyś o Tomaszu Harrisie?
— Tak... To ten sam, który wsławił się podczas wojny dostarczaniem zatrutego mięsa? Cóż się z nim stało?
— Dowiesz się o tym wkrótce. Powiem ci tylko tyle, że postanowiłem wydobyć z tego człowieka ćwierć miliona dolarów. Czy nie namyśliłeś się?
— Nie — odparł Raffles.
— Sam będziesz sobie winien, jeśli spotka cię nieszczęście.
— Nie tak prędko, mój przyjacielu!
To, co nastąpiło po tym, stało się w tak błyskawicznym tempie, że trudno się było zorientować, kiedy nastąpił początek a kiedy koniec zajścia.
Raffles stał na pozór obojętnie z ironicznym uśmiechem na ustach. Nagle zbliżył się o jeden krok. Spostrzegł, że znajdował się tuż obok krzesła, którego nogi obite były od dołu miedzianymi gwoździami. Dzięki tym gwoździom, krzesła te mogły posuwać się łatwo po wyfroterowanej posadzce. Zaledwie trzy metry dzieliły go wówczas od Tydalla. Raffles prawą nogą pchnął jedno z krzeseł w kierunku Tydalla tak silnie, że bandyta trafiony w kolano stracił równowagę. Zachwiał się i aby odzyskać równowagę, wyciągnął obydwie ręce w górę. Skorzystał z tej chwili Raffles, z tygrysią zręcznością skoczył ku niemu, i wymierzył mu potężny cios w podbródek. Tydall nie zdążył krzyknąć i powalił się na ziemię. Raffles chwycił go i nie stawiającego już oporu zaniósł na sofę.
Tydall leżał bezwładnie rozciągnięty. Raffles spojrzał nań uważnie i szepnął do siebie.
— Sądzę, że to był najlepszy sposób... Zaoszczędzi mi to wiele trudu. Jego przyjaciele nie pokwapią się z rozpoczęciem ze mną walki a wrogowie jego przejdą natychmiast, na moją stronę. Należałoby się zastanowić, co mam z nim dalej począć? Mógłbym dać znać policji, ale jest tu pewne ryzyko. A nuż bandyta potrafił za sobą tak zręcznie pozacierać ślady, że policja nie posiada jeszcze dostatecznych przeciwko memu dowodów i wypuści go na wolność? Byłoby to dla mnie niesłychanie niebezpieczne. Pozostaje tylko, aby zatrzymać go u mnie... Sądzę, że będzie to najlepsze wyjście z sytuacji.
W tej właśnie chwili Tydall ocknął się z omdlenia i sięgnął ręką do prawej kieszeni.
Raffles zdążył jednak uprzedzić go i wyjął z kieszni mały rewolwer.
— Ładna broń — rzekł — wolę jednak chwilowo ci ją zabrać, gdyż strzał w mym mieszkaniu mógłby sprowadzić nam policję na kark.
Mówiąc to, włożył rewolwer do swej lewej kieszeni. Z walizki, którą przyniósł ze sobą, wyjął niewielka strzykawkę i lewą ręką przytrzymał wyrywającego mu się z całych sił Tydalla. Mimo oporu, Raffles szybko zastrzyknął całą zawartość strzykawki w obnażone przedramię Tydalla.