Strona:PL Lord Lister -76- Moloch.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rachunki pańskie z wymiarem sprawiedliwości nie byłyby jeszcze wyrównane. Nie miesiąc, ale lata długie winieneś pan siedzieć za popełnione zbrodnie.
Jumper spoglądał na niego z nienawiścią. Zbliżył się o dwa kroki... Łańcuch wlókł się po podłodze z głuchym szczękiem.
— Teraz dopiero cię widzę — rzekł. — Nie jesteś ani policjantem, ani funkcjonariuszem więziennym. O co ci chodzi? Chyba nie o pieniądze, bo nie miałem przy sobie ani dolara? Czyż jestem tak wybitną osobistością, aby warto było mnie porwać?
— Bardzo wybitną, panie Jumper. Proszę nie stawiać mi żadnych pytań. Oświadczam z góry, że na żadne z nich nie odpowiem.
— Zdejm pan przynajmniej tę zaporę z okna... Ciemno tu, choć oko wykol...
— To zależy od tego, jak się pan będzie zachowywał. Jeśli przyrzeknie pan, że będzie pan siedział spokojnie i nie będzie starał się zwrócić uwagi przechodniów, uczynię zadość pańskiemu życzeniu. Spróbujemy zresztą...
Raffles zdjął drewnianą zastawę z okna. Jasny promień słońca wpadł do piwnicy i oświetlił postać więźnia. Raffles zauważył, że miał małe przystrzyżone wąsy. Od czasu do czasu lewe jego oko drgało nerwowo. Raffles zapamiętał sobie ten tik, który w przyszłości mógł mu oddać pewne usługi.
Wyszli z piwnicy i zamknęli starannie za sobą drzwi.
W pól godziny później z sypialni Rafflesa wyszedł człowiek, tak uderzająco podobny do Jumpera, że możnaby go przyjąć raczej za zmaterializowane odbicie w lustrze.
Brand otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
— To nie do wiary! — zawołał. — Mam poprostu ochotę zapytać cię, czy masz przy sobie nasz znak rozpoznawczy?
— Oto on — odparł Raffles że śmiechem, wyciągając z kieszeni połowę medalionu ze słoniowej kości.
Medalion ten, którego drugą połowę miał zawsze przy sobie Brand, służył przyjaciołom jako znak rozpoznawczy w powikłanych sytuacjach, w jakie obfitowało ich życie.
Brand spostrzegł, że przyjaciel jego trzyma w ręce małą walizeczkę.
— Co w niej masz? — zapytał.
— Narzędzia pracy — odparł Raffles. — Sądzę, że będą mi jeszcze przed jutrem potrzebne.
— Przed jutrem? — krzyknął Brand z przerażeniem. Czy nie mogę ci się na nic przydać?
— Nie. Muszę działać sam. Jako wódz bandy „Upiornego Oka“ poznam z pewnością wszystkich jej członków. Wówczas uciekniemy się do pomocy policji, która położy kres całej organizacji.
— Do kogo mam się zwrócić jeśli tutaj stanie się coś nieprzewidzianego?
— Zostawiłem ci mój numer telefonu...
— Przypuszczam, że nie dasz sobie sam ze wszystkim rady, Edwardzie — rozpoczął Brand. — Harris mieszka w dużym domu i posiada liczną służbę. Jego ogniotrwała kasa jest najprawdopodobniej najnowszego systemu.
Raffles zamyślił się:
— Wiesz, że lubię rzeczy trudne — odparł. — Mimo to, usłucham cię. Punktualnie o godzinie dwunastej w nocy przyjdź do mieszkania Jumpera. Włóż na siebie najstarsze ubranie i zabierz narzędzia, których zwykle używam podczas włamań. Resztę opowiem, ci później. Teraz muszę już pójść, gdyż mam jeszcze dużo do roboty.
— Jedno pytanie, Edwardzie.... Czy wczoraj, gdy telefonowałeś w sprawie wyboru nowego wodza, otrzymałeś jakąś odpowiedź?
— Nie oczekiwałem żadnej — odparł Raffles z uśmiechem. — A teraz, do zobaczenia dzisiejszej nocy!
Obydwaj przyjaciele uścisnęli sobie dłonie — i w kilka chwil później Raffles siedział w taksówce, prowadzonej przez Hendersona. Na dziewiętnastej ulicy pożegnał swego wiernego szofera i z małą walizeczką w ręce, wyskoczył z auta. Stał przed domem, w którym mieszkał Jumper. Była to jedna z dużych czynszowych kamienic o wielu piętrach i wielkiej ilości mieszkań. Raffles wszedł do obszernej sieni, wjechał windą na piąte piętro i kluczem zabranym Jumperowi otworzył drzwi od mieszkania, które miało odtąd stanowić miejsce jego czasowego pobytu. Znalazł się w ładnie umeblowanym pokoju, którego ściany obwieszone były fotografiami rozmaitych gwiazd kabaretowych.
Pod jedną ze ścian stało biurko, w kącie zaś dwa skórzane klubowe fotele oraz kanapa. Na podłodze leżały dywany, imitujące perskie. Wszędzie pełno było pudeł z papierosami i cygarami, świadczącymi o tym, że właściciel tego mieszkania był nałogowym palaczem. Raffles szybko rozejrzał się po pokoju i przez następne drzwi wszedł do sypialni. Zatrzymał się w progu i raz jeszcze rzucił okiem na gabinet. Na dywanie, leżącym tuż obok drzwi, ujrzał wyraźnie odcisk zabłoconego buta. Ślad ten był zupełnie świeży, gdyż błoto nie zdołało nawet obeschnąć. Raffles pochylił się nad dywanem, obejrzał uważnie ślad, poczym przeszedł do pokoju sypialnego. Włożył rękę do prawej kieszeni spodni, w której znajdował się rewolwer. Uwagę jego uderzyło, że jedno z dwóch okien było otwarte. Zbliżył się do okna i odsunął firankę. W odległości pół metra od okna znajdowała się żelazna drabina przeciwpożarowa. Raffles zasunął z powrotem firanki, zamknął strannie okno i począł badać uważnie dokąd zaprowadzą go ślady. Widniały one na podłodze obok łóżka, skąd prowadziły aż do drzwi.
Zrozumiał, że Tydall nie należał do ludzi, którzy zaniedbują swe sprawy. Nie czekał aż Jumper wyjaśni mu swe stanowisko i jeszcze tej samej nocy złożył mu wizytę. Nie ulegało wątpliwości, że dziwne te odwiedziny pozostawały w ścisłym związku z wyborem nowego szefa bandy.
Raffles wrócił do gabinetu i zauważył, że na biurku panował nieład. Leżała tu kartka papieru:
„Byłem tu dzisiejszej nocy. Sądzę, że wiesz w jakiej sprawie... Miej się na baczności, gdyż wkrótce powrócę!Tydall.“
— Człowiek ten idzie w moje ślady — zaśmiał się Raffles. — Napisał krótko, zwięźle i wyraźnie. Przynajmniej z Tydallem wiadomo, czego się trzymać! Chciałbym jak najprędzej zawrzeć z nim znajomość...
Jak gdyby w odpowiedzi na te szeptem wypowiedziane słowa, drzwi otwarły się bezszelestnie i na progu ukazała się czarna i szczupła postać Józefa Tydalla.