Strona:PL Lord Lister -73- Zemsta włamywacza.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marholm zbliżył się do okna i otworzył je szeroko.
— Proszę wprowadzić pana sekretarza — rzekł Baxter do konstabla.
Inspektor usiadł za biurkiem, otworzył jakieś akta i udawał, że jest pogrążony w czytaniu.
Drzwi otworzyły się po raz wtóry i sfanął w nich baron Melville. Był to starszy pan, który dawno przekroczył już sześćdziesiątkę. Baxter na jego widok zgiął się w pół.
Baron Melville zajął wskazane mu przez Baxtera miejsce.
— Przybywam w specjalnej misji. Jego Ekscelencja pan premier pragnąłby otrzymać z ust pana pewne wyjaśnienia...
Otworzył notatnik. Otarł spocone czoło i ciągnął dalej:
— Jego Ekscelencja interesuje się „działalnością“ — podkreślam umyślnie ten wyraz, bowiem premier nie wspominał o przestępstwach — niejakiego Johna C. Rafflesa.
— Mój Boże — jęknął Baxter. — Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej.
Marholm pochylony nad swym biurkiem wił się od tłumionego śmiechu na widok miny Baxtera.
— Jakich informacyj żąda Jego Ekscelencja? — zapytał Baxter.
— W Londynie przebywa od pewnego czasu młody pułkownik książę de Vife... Otóż ów młody człowiek opowiada dość często premierowi o wyczynach Johna Rafflesa, który rzekomo kiedyś był również lordem.
— Zupełnie słusznie, panie baronie. John C. Raffles nazywał się ongiś Lord Edward Lister.
Baron potrząsnął ze zdumieniem głową.
— Niezwykła historia... Nigdybym w to nie uwierzył.
— Smutne, ale prawdziwe — dodał sentymentalnie Baxter.
— Nie tracąc czasu, wracam do żądania Jego Ekscelencji pana premiera. Chciałbym usłyszeć z ust pana odpowiedź na dwa pytania. Po pierwsze: czy lord Lister znajduje się obecnie w Londynie? Po drugie: dlaczego nie zdołał go pan dotąd schwytać?
— Trudno mi będzie odpowiedzieć na to w kilku słowach, panie baronie...
— Żądania są jednak całkiem jasne...
Baxter czuł, że zimny pot występuje mu na czoło. Tylko Marholm mógłby wybawić go z kłopotu. Nie sposób było jednak uciekać się do pomocy sekretarza w obecności wysłannika wysokiego dygnitarza. Należało więc za wszelką cenę zyskać na czasie:
— Czy wolno mi będzie, panie baronie, przesłać jutro rano na piśmie odpowiedź?
— Oczywiście. Liczę, że raport pański otrzymam dość wcześnie i że z tego tytułu ani ja, ani pan nie będziemy mieli przykrości...
Z tymi słowy baron pożegnał się i wyszedł.
Zaledwie znalazł się za drzwiami, Baxter wybuchnął stekiem przekleństw, nie nadających się do powtórzenia.
— Tego na prawdę już za wiele... Nie mógł ten sekretarz przyjść jutro — kiedy byłbym już na urlopie? Byłbym uniknął tej nieprzyjemności... Słuchajcie, Marholm — dodał nagle słodkim głosem.
— Baczność — pomyślał „Pchła“. — Nie lubię jego uprzejmości.
— Pragnę zostawić wam małą pamiątkę z powodu mego wyjazdu — rzekł Baxter. Wyjdziemy razem z biura: na ulicy kupię wam pudełko dobrych cygar, abyście mogli palić je w czasie mej nieobecności.
— Dziękuję, szefie... Zrobię to z prawdziwą przyjemnością.
— Nie zdajecie sobie wcale sprawy z tego, jakie to szczęście mieć takiego szefa, jak ja. Przekonacie się dopiero o tym, gdy przejdę w stan spoczynku...
— Powiedź mi wreszcie do czego zmierzasz? — myślał w duchu Marholm.
— Widzicie, Marholm, zawsze uważałem was za swego współpracownika. Nigdy nie traktowałem was jak podwładnego, lecz jak przyjaciela, dzielącego ze mną wszystkie trudy. Musicie mi więc pomóc: musicie zredagować raport, którego zażądał ode mnie premier za pośrednictwem tego nudziarza.
„Pchła“ podrapał się z zakłopotaniem w ucho.
— Już dwa razy pisałem raporty w tej sprawie do prezydium rady ministrów. Naprawdę nie wiem, co już mam wymyśleć: przecież nie zmienię faktu, że dotąd nie udało nam się schwytać Rafflesa. Nie potrafię również odpowiedzieć na pytanie, czy znajduje się on obecnie w Londynie? Równie dobrze może być w Berlinie, w New Yorku lub Rzymie...
Baxter schylił głowę.
— Co robić? — westchnął głęboko. — Napiszcie więc, co wam ślina na język przyniesie... Jeśli nic nie napiszemy, premier może nas uznać za niezdolnych do pełnienia naszych funkcyj i złożyć nas ze stanowiska.
— Mnie to chyba nie dotyczy, nie jestem przecież inspektorem Baxterem?
Zapanowało milczenie.
— Zgoda — rzekł po chwili Marholm. — Nie mam chwilowo gotówki jeśli wyjedna mi pan zasiłek dziesięciofuntowy z policyjnej kasy samopomocowej, napiszę ten raport za pana.
— Przyjmuję ten warunek — zawołał Baxter z radością — zrobię nawet więcej, zamiast zwracać się do kasy samopomocy co w każdym razie naraziłoby was na zwłokę, daję wam te pieniądze z własnej kieszeni, podwajając sumę. Otrzymacie dwadzieścia funtów, ale dopiero wtedy, gdy wręczycie mi raport.
Marholm zapalił fajkę.
— Dzięki Bogu — pomyślał Baxter. — Pali! Jest to nieomylny znak, że jakaś myśl rodzi mu się w głowie.
— Wysilcie wasz umysł, Marholm — dodał głośno — jeśli wpadnięcie na dobrą myśl, uratujecie honor policji.
Marholm z pod oka spojrzał na Baxtera, zajętego wypisywaniem czeku. Nie tak łatwo było o dobry pomysł.
— Skończyłem — rzekł Baxter, kładąc pod wypełnionym czekiem zamaszysty podpis. Czy i wyście skończyli?
Marholm odłożył fajkę i odetchnął z ulgą.
— Znalazłem, szefie. Wpadłem na doskonały pomysł, który nas uratuje.
— To byłby cud, Marholmie!
„Pchła“ zmarszczył brwi i rozparłszy się wygodnie w fotelu, rozpoczął:
— Wyślemy raport następujący: „Rzekomy John C. Raffles nie istnieje...“