Strona:PL Lord Lister -71- Trzy zakłady.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie dopuszczały tego rodzaju posunięć. Nasz poczciwy Baxter nasłał na nas pół tuzina detektywów... To nie jest w porządku... Muszę o tym pomówić z Turringtonem.

Podczas, gdy Raffles spożywał w swojej willi śniadanie, Baxter zrobił Marholmowi piekielną awanturę!
— Zabiję was!... Zaduszę i ciało wrzucę do Tamizy!
Marholm zachowywał olimpijski spokój.
— Oszalał zupełnie — szepnął do siebie.
Baxter spoglądał na Marholma tak, jak wilk spogląda na swą ofiarę. Wyciągnął z kieszeni swego płaszcza sławenty numer „Timesa“. Artykuł o pobiciu Baxtera na królewskim dworze zakreślony był niebieskim ołówkiem.
Sekretarz powoli rozłożył przed sobą dużą płachtę dziennika, upewnił się, że naczelny redaktor nie zdradził nazwiska swego informatora i uśmiechnął wesoło.
— Nieprzyjemna sprawa, inspektorze — rzekł.
— I wy jeszcze zabieracie głos w tej sprawie? — ryknął Baxter. — Czy to nie wy nadaliście tę wiadomość? To skandal.
— Oczywiście, że nie, inspek orze. Nie rozumiem dlaczego się pan gniewa.
Baxter zgrzytnął zębami i zacisnął pięści.
— Tylko wam wspominałem o mojej wizycie w pałacu.
— Tak pan sądzi, inspektorze? — odparł Marholm uprzejmie. — Czy sprawdził pan, czy w krytycznej chwili drzwi były szczelnie zamknięte i czy nikt nie podsłuchiwał naszej rozmowy. A zresztą nie widzę w tej wzmiance nic uwłaczającego...
— Otóż to właśnie... — ryknął Baxter. — Cały dwór będzie pękał ze śmiechu.
— Nie rozumiem dlaczego, inspektorze? Przecież sam wymieniał mi pan nawet dokładnie jadłospis..
Baxter przerwał mu gwałtownie.
— Uspokójcie się... Śniło wam się...
— Bardzo przepraszam, kapitanie... Nie zechce chyba pan przeczyć własnym słowom.
Baxter zrobił się czerwony jak rak.
— Oczywiście, że zaprzeczam wszystkiemu... Jesteście największym łgarzem na wyspie i kontynencie... Cała ta historia powstała w waszej fantazji!
— W ten sposób ze mną pan daleko nie zajedzie — odparł Marholm urażony. Natychmiast udam się do naczelnego redaktora „Timesa“ i opowiem mu ze wszystkimi szczegółami to, co usłyszałem z ust pana... Jednocześnie zgłaszam dymisję.
Wstał i udawał, że sięga po płaszcz.
Baxter zdał sobie sprawę, że gdyby Marholm urzeczywistnił swoją groźbę, kariera jego w Scotland Yardzie skończyłaby się raz na zawsze.
— Jesteście kąpani w gorącej wodzie — rzekł pojednawczo. — Zastanówcie się przez chwilę... Nie śniło mi się nawet uważać was za kłamcę.
Marholm widząc swą przewagę, spojrzał wyniośle na Baxtera.
— Zapomniał pan, inspektorze, jakich zwrotów użył pan wobec mnie przed chwilą. Miarka się przebrała. Nie zniosę tego dłużej.
Baxter zatrząsł się z przerażenia.
— Marholm... Jeśli spełnicie swoją groźbę stanie się nieszczęście. Czy chcecie mieć na sumieniu śmierć niewinnegoczłoweka? — rzekł płaczliwie.
— Wiem dobrze, że nie starczy panu odwagi, aby wystrzelić ze swego zardzewiałego rewolweru.
— Nie żartujcie, Marholm, sprawa jest poważna... Zwsze żywiłem dla was prawdziwie ojcowskie uczucie.
— Niestety, zgoda między nami jest już teraz niemożliwa.
— Ależ, Marholm — próbował jeszcze Baxter.
— Wspominaliście mi ostatnio o podwyżce pencji? O ile wam chodzi?
— O dziesięć funtów szterlingów, inspektorze.
Baxter potrząsnął głową.
— Czy nie przypadkiem o dwa funty?
— Mam wrażenie, że była mowa o dziesięciu — odparł Marholm. — Wystarczyłoby wypisać asygnatę do kasy Scotland Yardu... Ale nie mówmy o tym. To i tak bezcelowe.
— Co robić? — jęknął Baxter. — Podwyższę panu pensję o dziesięć funtów rocznie.
— Niech mi pan to da na piśmie... Formularze znajdują się w szufladzie.
Marholm dobrze znał Baxtera i był przekonany o tym, że inspektor po upływie dwudziestu czterech godzin gotów byłby cofnąć swą obietnicę.
Baxter, zgrzytając zębami wyjął formularz, wypełnił go i wręczył Marholmowi.
— Pięknie — rzekł sekretarz po przeczytaniu. — A teraz czego pan ode mnie żąda?
— Musicie zatelefonować do naczelnego redaktora „Timesa“ i wyjaśnić mu, że zaszła pomyłka... Powiedziałem wam poprostu, że jadłem obiad w pałacu, ale nie mówiłem z kim.
Sekretarz pokiwał głową z niedowierzaniem.
— Nic nie rozumiem... A więc jadł pan, czy nie jadł pan obiadu w pałacu?
Baxter otarł zroszone potem czoło.
— Muszę wam powiedzieć prawdę — rzekł wreszcie. — Udałem się tam na wezwanie prywatne lorda Turringtona, skarbnika królewskiego. Wychodząc z jego gabinetu zbłądziłem i zawędrowałem do kuchen. Byłem głodny i kucharze poczęstowali mnie wspaniałym obiadem. Oto jak wygląda prawda.
— To się zgadza... Śpieszę natychmiast do Johnsona, redaktora „Timesa“ i powtórzę mu pańskie opowiadanie.
Marholm, pogwizdując radośnie, wyszedł ze Scotland Yardu. W redakcji opowiedział przygodę inspektora Baxtera Johnsonowi. Johnson nie posiadał z radości. Poczęstował Marholma znakomitym koniakiem i natychmiast podyktował swej maszynistce artykuł pod wiele mówiącym tytułem: „O tym, jak Baxter posilał się w kuchni Jego Królewskiej Mości...“

karbnik w potrzasku

Po południu tegoż dnia lord Aberdeen, otoczony niewidzialną eskortą detektywów, udał się autem do pałacu królewskiego.
Lorda Aberdeena znali w pałacu prawie wszyscy. Bez przeszkód skierował się więc w stronę kancelarii cywilnej, na której czele stał lord Hoxter.
Raffles wiedział dokładnie, że Hoxtera nie zastanie w biurze. Ponieważ woźni wiedzieli, że Raffles był jednym z najlepszych przyjaciół lorda, nie robili mu trudności, gdy oświadczył, że pragnie zaczekać na niego. Raffles tego tylko pragnął. Gdy znalazł się w prywatnym gabinecie Hoxtera, do-