Strona:PL Lord Lister -71- Trzy zakłady.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiem, czy masz rację. Edwardzie... Nie widzę w tym nic niezwykłego. Niepokoi mnie fakt, że detektywi sterczą w dalszym ciąga przed naszym domem. Liczba ich jeszcze wzrosła... Muszę przyznać, że sprawa ta zaczyna mnie niepokoić!
— Zaraz wszystko się wyjaśni. Mam zamiar wyjść i udać się do „Tower - Clubu“. Zobaczymy czy panowie detektywi żywią wobec mnie jakieś wrogie zamiary...
Charley powrócił na swój posterunek za firanką, aby wygodnie obserwować wyjście Rafflesa. Tajemniczy Nieznajomy zatrzymał się chwilę przed przejściem przez ulicę, skinął na przejeżdżające auto i rzucił szoferowi adres „Tower - Clubu“.
W tej samej chwili wśród detektywów dało się zaobserwować pewne poruszenie.
— Przewidywania moje były słuszne... — mruknął do siebie Charley. — Obserwują Edwarda. To jasne. Muszę mu zatelefonować i powiedzieć mu to.
Był tak zdenerwowany, że nic mógł doczekać się chwili, aż Raffles znajdzie się w klubie. Wreszcie po upływie pół godziny udało mu się skomunikować telefonicznie z Tajemniczym Nieznajomym.
— Hallo, Charley- Co się stało? — zabrzmiał po drugiej stronie przewodu głos lorda Aberdeena.
— Typki, kręcące się dokoła naszej willi, ruszyły w ślad za tobą... Co zamierzasz uczynić?
— Zauważyłem to odrazu. W tej chwili sprawują oni straż honorową przed budynkiem klubowym. Jestem chyba najlepiej strzeżonym człowiekiem w Londynie...
— Czy to nie jest niebezpieczne?
— Bynajmniej... Gdyby ci ludzie mieli wobec mnie jakieś konkretne zamiary wydałoby się to odrazu... Możemy być spokojni!
Na tym rozmowa telefoniczna urwała się.
Raffles daremnie oczekiwał tego wieczoru na przybycie skarbnika. Członkowie klubu uśmiechali się znacząco i spoglądając na zegarek dawali mu do zrozumienia, że pozostało mu zaledwie czterdzieści osiem minut do wygrania zakładu.
W podnieceniu zawierano coraz to nowe zakłady. Charakter jednak tych zakładów uległ całkowitej zmianie. Na Rafflesa stawiano w stosunku jeden przeciwko dziesięciu. Raffles przeprowadził w myśli krótki obrachunek: postawił około czterech tysięcy funtów, zainkasować mógłby przeszło siedemdziesiąt pięć tysięcy... Sprawa przedstawiała się dość ponętnie. Wypróżniono sporo butelek szampana i rozstano się o północy w doskonałych humorach.
Rafflesa znów odprowadziła do domu eskorta detektywów.
Tymczasem lord skarbnik przeżywał przykre chwile. Przeczytał w „Timesie“ artykuł na temat przyjęcia, jakiego doznał Baxter w pałacu Buckingham, i wpadł w wściekłość. Natychmiast kazał się połączyć telefonicznie z mieszkaniem inspektora.
— Inspektorze — rozpoczął lord skarbnik kwaśno — „Times“ donosi, że biesiadował pan dzisiaj w pałacu z samym królem? Co to wszystko ma znaczyć?
— Bardzo przepraszam, mylordzie, ale nie wiem o niczym — odparł Baxter, który oczywiście nie czytał wieczornych gazet.
— Jakto? Wydrukowano czarno na białym, że jadł pan obiad w towarzystwie króla...
Baxter przypomniał sobie nagle, że wspominał o tym sekretarzowi Marholmowi.
— Spodziewam się — ciągnął dalej lord-skarbnik, że natychmiast uda się pan do redakcji „Timesa“ i zdementuje tę wiadomość.
— Oczywiście mylordzie, oczywiście — odparł Baxter. — Widzę, że padłem tu ofiarą niesmacznego żartu.
Zbliżała się godzina dziesiąta wieczór. Baxter, drżąc ze zdenerwowania ubrał się szybko, wsiadł do taksówki i pognał co tchu do redakcji „Timesa“. Tam zgłosił się do naczelnego redaktora, Johnsona.
— Panie redaktorze, ośmiesza mnie pan w oczach całej Anglii! — zawołał czerwieniejąc, jak rak. Kto panu podał tę głupią wiadomość?
— Zechce się pan uspokoić, inspektorze — odparł zimno Johnson. — Jeśli będzie się pan w dalszym ciągu zachowywał równie głośno, wyrzucę pana za drzwi.
— Co takiego? — ryknął Baxter. — Jeśli ośmieli się pan tknąć mnie palcem, zaaresztuję pana. Proszę nie zapominać, że jestem inspektorem policji.
Johnson i obecni przy tej scenie dziennikarze wybuchnęli głośnym śmiechem.
— Nie... To już przekracza wszelkie granice, — zawołał Johnson, zanosząc się od śmiechu. — Inspektor Baxter sądzi, że jadanie przy królewskim stole może ośmieszyć kogoś w oczach czytającej publiczności. Musimy zawiadomić o tym dwór królewski, inspektorze...
— Tego nie powiedziałem — odparł Baxter przerażony.
— Panowie, biorę panów za świadków...
— Nie powiedziałem tego... — powtórzył Baxter z uporem. — Chciałem tylko panom oznajmić, że ktoś zakpił sobie zemnie... Podano panom fałszywą informację. Kto panom ją podał?
— Tajemnica zawodowa... Możemy jednak dojść do jakiegoś porozumienia. Przyniósł pan sprostowanie... Twierdzi pan, że nie jadł pan obiadu przy królewskim stole, jak to opiewa nasza poobiednia wzmianka...
— Tak — odparł Baxter — to niecny żart! Jeśli panowie zgodzą się, podam wam moje sprostowanie na piśmie. Nie byłem u króla. Bytem natomiast u lorda skarbnika, który wezwał mnie, aby....
Tu Baxter zatrzymał się w porę. Przypomniał sobie bowiem, że lord zalecił mu jak najdalej posuniętą dyskrecję.. Mimo to, Johnson spostrzegł od razu, że Baxter się zagalopował. Nie dał tego jednak poznać po sobie:
— Zgoda, inspektorze — rzekł — umieścimy sprostowanie... Wydrukujemy, że wzmianka ta ukazała się w prasie na skutek fałszywej informacji... Ktoś chciał wypłatać panu figla. Uważamy więc ten incydent za zlikwidowany. A teraz proszę nam wybaczyć: mamy jeszcze sporo roboty. Sądzę, że i pana wzywają pańskie obowiązki.
Baxter wyszedł z redakcji, jak niepyszny, trzaskając drzwiami.
Następnego ranka Raffles chwycił poranne wydanie „Timesa“.
— Musisz to przeczytać — zwrócił się z uśmiechem do Charleya. — Oto mamy wyjaśnienie wszystkiego. Wynika z tego, że nie król wzywał Baxter, ale lord skarbnik. — Uczynił to po to, aby sparaliżować w sposób niedozwolony moja akcję w kierunku wygrania zakładu... Warunki zakładu