Strona:PL Lord Lister -71- Trzy zakłady.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

właśnie o niego chodzi... Tutaj żadne kordony policji nie pomogą!
— Ma pan rację, mylordzie... Jakież więc są pańskie propozycje?
— Ależ inspektorze, nie mam najmniejszego pojęcia. Właśnie wezwałem pana po to, aby udzielił mi pan odpowiedniej rady. Przy pańskim ogromnym doświadczeniu...
Słowa te mile pogłaskały próżność Baxtera.
— Oczywiście, mylordzie, oczywiście... Mam pewną myśl!
— A mianowicie?
— Roztoczę poprostu obserwację nad willą lorda Aberdeena. Mieszka on w Regent Parku Nr. 12. Postawię tam mych agentów, którzy będą go śledzili na wypadek, gdyby opuścił swe mieszkanie.
Lord skarbnik melancholijnie spoglądał na dywan.
— To byłoby oczywiście niezłe, ale... Wołałbym, aby pan znalazł coś bardziej dyskretnego.
— Muszę najpierw porozumieć się ze Scotland Yardem. Sądzę jednak, że obserwacja nad willą lorda Aberdeena będzie najbardziej wskazana.
— Jeśli załatwi pan to, o co prosiłem, potrafię panu okazać swoją wdziczność...
Lord Turrington w roztargnieniu zapomniał powierzyć Baxtera opiece lokaja, któryby mu pomógł wydostać się ze skomplikowanych, krętych korytarzy. Baxter zdany tylko na swój własny instynkt, długie godziny błądził po labiryncie królewskiego pałacu, aż wreszcie znalazł się przed wyjściem.
Skinął na przejeżdżające auto i kazał się wieźć z powrotem do Scotland Yardu. Sekretarz Marholm po uszy pogrążony był w pracy. Baxter wszedł do gabinetu i gwiżdżąc popularną melodię, usiadł za swym biurkiem. W tej samej chwili do gabinetu wszedł policjant, pytając co przynieść inspektorowi na śniadanie.
— Dziękuję... Jadłem już w pałacu królewskim, — odparł z dumą.
Marholm drgnął.
— Hm... Został pan zaproszony przez króla?
— Tak...
— Ile osób zasiadło wraz z panem przy królewskim stole?
— Hm... Byliśmy tylko we dwoje, zupełnie sami... Król miał ze mną poważną rozmowę.
Marholm wiedział już co ma o tym myśleć. Baxter, jak zwykle, kłamał.
— Posłuchajcie, Marholm — ciągnął Baxter — musicie mi sprowadzić z dwunastu najlepszych detektywów. Poślecie ich natychmiast do mieszkania lorda Aberdeena.
— Do lorda Aberdeena? — rzekł Marholm. — Naprawdę, inspektorze, zachowuje się pan wobec tego lorda tak, jak gdyby był on conajmniej Rafflesem.
— Dziękuję wam za wasze głupie uwagi, Marholm. Zawsze, gdy w grę wchodzą sprawy poważne, obracacie wszystko w żart. Raz jeszcze polecam wam wykonanie mojego rozkazu.
— Doskonale, inspektorze. Wszystko zanotowałem i zapamiętałem dokładnie. Co dalej?
— Dalej? Jakto dalej? Otóż, gdy tylko lord wyjdzie z domu należy go śledzić i nie spuszczać z oka. Jeśli lord Aberdeen uda się do pałacu królewskiego, należy natychmiast zawiadomić mnie o tym.
Marholm wezwał ludzi i udzielił im ścisłych istrukcji..
Agenci opuścili Scotland Yard. Wkrótce po nich wyszedł z biura Baxter.
Marholm został sam. Biedny sekretarz oparł się o poręcz krzesła i wybuchnął głośnym śmiechem. Uważał, że znów jest znakomita okazja, aby zabawić się kosztem szefa. Połączył się z redakcją „Timesa“, wezwał do aparatu swego przyjaciela redaktora Johnsona i zakomunikował mu, że inspektor Baxter jadł dziś śniadanie sam na sam z królem...
Następnie rzucił się na sofę i oddał się słodkim marzeniom... Był święcie przekonany, że nowa wyprawa jego szefa, nie wróży dlań nic dobrego i myśl ta bynajmniej nie sprawiała mu przykrości.

Raffles i detektywi

Charley Brand przez okno willi Rafflesa przyglądał się alejom parku. O tej porze rojno tam było od elegantów i elegantek, zażywających pieszej przechadzki. Wprawne jego oko dostrzegło jednak wkrótce wśród zwykłych spacerowiczów kilka podejrzanych sylwetek.
Nie ulegało kwestii, że jacyś ludzie nie spuszczali oka z willi. Zanotował sobie w myśli ich wygląd i wezwał Rafflesa.
— „Tajni“ obserwują naszą willę! — rzekł.
Lord Lister zmarszczył brwi i zza rolety począł obserwować przechodniów.
— Masz rację... Każde dziecko rozpoznałoby w nich agentów Scotland Yardu.
— Czego oni tutaj chcą?
— Przyjrzyj im się lepiej — odparł Raffles nie odpowiadając na pytanie.
— Chciałbym jednak wiedzieć, o co chodzi.
— Nie mam pojęcia, Charley. Chwilowo musimy pozostawić rzeczy ich własnemu biegowi.
Raffles najspokojniej w świecie zabrał się db zwykłych poobiednich zajęć. Wieczorem zjadł obfitą kolację i zasiadł w gabinecie, przeglądając wieczorne wydania dzienników.
Charley od czasu do czasu z niepokojem obserwował ruchy agentów. Nagle lord Lister wybuchnął głośnym śmiechem.
— Co się stało, Edwardzie? — zapytał Charley.
— Wspaniały żart, — zawołał lord Lister. — Mam wrażenie, że autorem jest sam redaktor „Timesa“. Posłuchaj tylko.
Charley zbliżył się do Rafflesa i ciekawie nadstawił uszu.

„Inspektor policji Baxter w Buckingham Pałace — czytał Raffles. — Od naszego specjalnego korespondenta dowiadujemy się, że Jego Królewska Mość zaprosił dziś na śniadanie inspektora policji Baxtera. Inspektor spożył śniadanie około godziny jedenastej sam na sam z królem. Nic nie wiemy, niestety, o motywach tego niezwykłego zaproszenia“.

Raffles zamilkł i spojrzał na Charleya.
— Nie widzę w tym nic śmiesznego? — rzekł Charley.
— Śmiesznego? Ależ mój drogi przyjacielu, przecież to najkomiczniejsza historia, jaką ostatnio słyszałem. To oczywisty nonsens! Naczelny redaktor „Timesa“ zapragnął widocznie zakpić sobie z Baxtera!
Charley potrząsnął głową. Zapalił papierosa i rzekł obojętnie.