Strona:PL Lord Lister -47- Obrońca pokrzywdzonych.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie może pan sobie poprostu wyobrazić, ile razy Fournier był u mnie w Scotland Yardzie, pytając czyśmy jeszcze nie schwytali Rafflesa. Tego rodzaju niecierpliwość wskazywała na pewien nienormalny stan umysłu.
— Tak, to prawda. — szepnął chory.
— Cóż pan zrobił z tym nieszczęśliwcem?
— Timmy obezwładnił go i związał. Leży teraz w sąsiednim pokoju. Zdaje się, że atak minął, gdyż chory zachowuje się spokojnie.
— Nie można pod tym względem wierzyć chorym — odparł Baxter. — Lada chwila może nastąpić nowy atak.
Jakby na potwierdzenie tych słów z drugiego pokoju rozległy się głośne krzyki.
— Oszust! Kanalia! Na pomoc!
Wołania te zatrzęsły całym domem.
— Byłem tego pewny — odparł inspektor.
Poczciwy Baxter nie zauważył, że Timmy wysunął się dyskretnie do drugiego pokoju, aby wyjąć z ust Fourniera knebel.
Po chwili ciszy Baxter oświadczył.
— Musimy njpierw obejrzeć chorego a po tym postanowimy, co mamy uczynić.
Van Brixen któremu chodzenie sprawiało dużą trudność oparł się na ramieniu Timmyego. Wszedł za inspektorem do sąsiedniego pokoju. Na jego widok szał Fourniera wzmógł się.
— Oto on! — zawołał. — Panie inspektorze, zatrzymajcie go, to Raffles!
Baxter potrząsnął głową i rzekł cicho do Brixena.
— Niech pan wyjdzie... Pańska obecność denerwuje go. Postaram się go uspokoić, udając, że zgadzam się z jego urojeniami. Nie wolno przecież przeczyć szaleńcom.
Van Brixen obrzucił go smutnym spojrzeniem.
— Biedny Fournier — szepnął. —
Oparty na ramieniu Timmyego ciężko wyszedł z pokoju.
Fournier nie rozumiał dlaczego inspektor nie zwalniał go z więzów. Począł się niepokoić.
— Niech mu pan nie pozwala uciec — krzyczał — Widzi pan dobrze, że to Raffles. Czemu pan mnie nie zwalnia? Czy pan oszalał?
Baxter pochylił się nad nim i rzekł tonem pełnym przyjaźni.
— Tak tak, drogi przyjacielu. To Raffles. Poznałem go odrazu. Oczywiście, zaaresztuje go natychmiast. Weźmiemy auto policyjne i przewieziemy go do więzienia.
Fournier utkwił w inspektorze błędny wzrok.
— A teraz — ciągnął dalej Baxter — powinien pan leżeć spokojnie.
Z temi słowy wyszedł z pokoju.
Fournier nie zamierzał bynajmniej usłuchać rady Baxtera. Począł krzyczeć na cale gardło, aż trzęsły się mury willi.
— Wypadek jest o wiele poważniejszy niż myślałem — rzekł inspektor. — Nieszczęśliwy zdradza objawy szału. Musimy założyć mu na usta knebel, aby uniknąć na ulicy kompromitujących scen. Wydaja mi się, że będziemy go musieli przewieźć wprost do szpitala.
Van Brixen ukrył twarz w dłoniach:
— Biedny chłopiec! — mruknął. —
Baxter udał się na ulicę i zagwizdał na alarm. Podbiegł do niego policjant.
— Sprowadźcie mi tu natychmiast auto policyjne! — rzekł. —
Fournierowi zakneblowano usta. Policja wniosła go bez pardonu do zamkniętej karetki.
Baxter pożegnał się z van Brixenem i opuśł willę.
Raffles poczekał kilka chwil. Wstał z fotelu i skierował się w stronę okna.
Auto ruszyło właśnie z miejsca. Raffles uśmiechnął się wesoło.
Po chwili pełen żalu uśmiech pojawił się na jego ustach.
— Szkoda! — rzekł. — Ten nie był najgorszy z tej pary.
Na myśl o prawdziwym van Brixenie, podróżującym spokojnie po świecie, Raffles zacisnął pięści. Postanowili sobie w duchu, że i jego dosięgnie zasłużona kara. Ale kiedy i jak, jeszcze nie wiedział.

Burzyciele przy pracy

Nadszedł dzień sprzedaży. Od wczesnego ranka tłumy zaczęły napływać do willi van Brixena. Ogłoszenia, które Baxter umieścił w najpoczytniejszych pismach, zrobiły swoje. Skutek był nadspodziewany. Inspektor Baxter znalazł się w liczbie najwcześniejszych przybyszów. Wyjaśnię van Brixenowi, że umyślnie przybył tak wcześnie, ponieważ pragnął wybrać sobie przedmioty, które chciałby nabyć.
Pan domu przyjął go bardzo uprzejmie i rzekł:
— Drogi inspektorze! Oddał mi pan tyle przysług, że pod żadnym pozorem nie mogę od pana przyjąć pieniędzy. Proszę niechże pan zechce wybrać z pośród mebli oraz innych rzeczy wszystko na co ma pan ochotę. Proszę uważać je, za należące do pana.
Baxter ucieszył się. Był jednak zdumiony, gdyż Holender uchodził za człowieka niezbyt hojnego.
Wybrał więc zegar wiszący, w stylu Ludwika XV, na który zwrócił uwagę już w czasie pierwszej swej wizyty u Brixena, przybór na biórko z weneckiego bronzu, kilka sewrskich figurek, trzy lampy i wszystko to kazał zanieść na dół do automobilu. Każdemu z tych przedmiotów wyznacył już z góry miejsce, bądź w swym biurze, bądź też w prywatnym mieszkaniu i z góry cieszył się z efektu, jaki będą wywoływać.
W kilka chwil później przed przybyciem komornika, mającego wywoływać ceny, van Brixen pożegnał się z Baxterem.
Czuł się zbyt słabym, aby móc być obecnym w czasie sprzedaży. Powierzył nadzór nad przeprowadzaniem tej czynności swemu służącemu, który jak na Murzyna zdradzał niezwykłą orientację i prawdziwą inteligencję.
Po wyprzedaniu dzieł sztuki, poszły na licytację meble, łóżka, portiery, zbroje, obrazy, dywany i t. d.
W sześć godzin po rozpoczęciu sprzedaży, willi Holendra pozostały już tylko nagie ściany.
Ostatni nabywcy opuścili już willę.
Wówczas rzekomy Brixen wyszedł z pokoju, w którym się schronił i rzekł do Timmyego.
Nie możemy niestety pójść do hotelu. Byłoby to już igranie z ogniem. Z drugiej strony nie możemy tu dłużej pozostać. Mogłoby to sprowadzić na nas jeszcze większe niebezpieczeństwo. Pozostała nam jedna rada: musimy uciec stąd jaknajprędzej naszym autem.
Charley wyszedł, aby przygotować auto do drogi. Znajdowała się w nim spora waliza, zawiera-