Strona:PL Lord Lister -47- Obrońca pokrzywdzonych.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąca rzeczy potrzebne obojgu do kompletnego przebrania się.

Stary van Brixen wszedł do auta, opierając się na ramieniu swego służącego. Timmy zajął miejsce przy kierownicy i auto ruszyło z miejsca.
Holender zatrzymał się jeszcze przed biurem przedsiębiorcy, któremu powierzył rozbiórkę domu. Posłał na górę swego szofera i pod pozorem, że ciężko mu wysiąść z auta polecił sprowadzić przedsiębiorcę na dół.
Charley wykonał polecenie. Mały pękaty człowieczek zbliżył się z uniżonym ukłonem do drzwi auta.
— Oto klucze — rzekł rzekomy van Brixen wyciągając ku niemu rękę w czarnej rękawiczce. — Niech jutro od samego rana robotnicy przystąpią do pracy.
Załatwiwszy w ten sposób ostatnią sprawę, dał znak szoferowi, aby odjechał.

Sześć miesięcy upłynęło od chwili wyjazdu autentycznego van Brixena z Londynu.
Stary Holender wyruszył, wraz ze swą przyjaciółką Tatianą Mirow, w podróż dokoła świata. Pewnego ranka z pociągu idącego z Southampton wysiadło na dworcu londyńskim dwoje podróżnych.
Był to Brixen ze swoją damą serca.
Ponieważ przed wyjazdem odprawił całą swoją służbę, zdecydował się zajechać do hotelu.
W czasie podróży Tatiana wymogła na swym przyjacielu, obietnicę poślubienia jej. W końcu jednak uległ. Postanowiono, że ślub ich odbędzie się wkrótce po powrocie do Londynu.
Podróżni zjedli właśnie z apetytem śniadanie.
Tatiana, zmęczona podróżą, weszła do swego pokoju. Van Brixen wydał dyspozycje, aby sprowadzono mu auto. Pragnął bowiem udać się do swojej willi na Goldhawke Road.
Wygodnie rozparty na poduszkach auta, zapalił wonnego papierosa i pogrążył się w myślach.
Nie zauważył, pochłonięty myślami, że auto skręciło w ulicę, na której mieszkał. Zdziwił się, że zwalnia ono bieg i że przystaje.
— Nie mogę znaleźć numeru, który mi pan wskazał. — rzekł szofer. —
Słowa te wyrwały van Brixena z zadumy. Wyskoczył na chodnik.
— Cóż się tu stało?
Domy, z lewej i prawej strony, były domami jego sąsiadów. Nie ulegało kwestii, że znajdował się na Goldhawke Road. Tuż przed nim ciągnął się niezabudowany plac... Zdawało mu się, że widzi ślady swego ogrodu. Ale gdzie dom? Gdzie jego willa?
Uszczypnął się, aby się przekonać, że nie śni. Czyż padł ofiarą halucynacji? A może to były czary?
Szofer, którego zapytał o przyczynę zniknięcia domu, nie potrafił udzielić mu żadnych wyjaśnień.
Van Brixen należał do ludzi o szybkiej decyzji. Przed wyjazdem polecił policji londyńskiej sprawowanie pieczy nad jego domem. Teraz zastał, na miejscu gdzie stała willa, pustą przestrzeń. Postanowił udać się natychmiast do Baxtera, aby zażądać wyjaśnień.
Wsiadł do auta i polecił szoferowi jechać, do Scotland Yardu.
Gdy ukazał się w biurze inspektora policji Baxter zerwał się z fotela i wybiegł na jego spotkanie.
— Cóż widzę? Pan van Brixen? A więc wyzdrowiał pan całkowicie? Nie śmiem wierzyć własnym oczom. Wygląda pan doskonale!
Holender spojrzał na Baxtera ze zdumieniem. Nie rozumiał z tego ani słowa.
— Czy ma pan zamiar osiedlić się znów w Londynie — ciągnął dalej Baxter — będzie pan mógł znów odbudować willę na tym samym miejscu. O ile wiem, teren ten nie został jeszcze sprzedany.
Tego było Brixonowi zbyt wiele. Drżąc z hamowanej złości zbliżył się do inspektora.
— Czy pan oszalał? — zawołał. —
Nagle spojrzał na biurko Baxtera. Mrugnął kilkakrotnie powiekami, przetarł oczy. Nie to nie byt sen. Jednym skokiem przebył przestrzeń, dzielącą go od biurka.
— Skąd pan wziął te przedmioty? — zapytał. —
Wskazywał na zegar i przybór do pisania, stojący na biurku. Baxter nie potrafił sobie wytłumaczyć dziwnego zochowania van Brixena.
W pewnej chwili przyszło mu na myśl, że Brixen dotknięty jest tą samą chorobą, co Fournier. Rzekł więc:
— Ależ panie van Brixen, przecież sam pan mi podarował te rzeczy.
— Ja panu podarowałem zegar i przybór do pisania? Pan bredzi! Nigdy mi do głowy nie przyszło nic podobnego. Zresztą kiedy, może mi pan zechce wytłumaczyć.
— Trzy miesiące temu. Kiedy pan sprzedał swoje ruchomości, oraz zbiory sztuki i kazał pan rozebrać swój dom.
Skolei van Brixen począł się dziwić. Zamilkł i spoglądał na Baxtera w osłupieniu.
— Na Boga! — Co pan opowiada? Ja miałbym być tutaj trzy miesiące temu? Ależ trzy miesiące temu znajdowałem się akurat w Japonii. Wróciłem do Londynu zaledwie, dzisiaj rano.