Strona:PL Lord Lister -47- Obrońca pokrzywdzonych.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak Baxter uczucia. Timmy rzucił swoje zwykłe pytanie:

— Jak się nazywasz?
Młody człowiek wzruszył ramionami i chciał przejść. Nie udało się... Timmy uderzył go pięścią w żołądek, tak, że zachwiał się. Następnie przewracając oczami i zgrzytając zębami zapytał powtórnie:
— Jak się nazywasz?
Nie było rady. Fournier wymienił swoje nazwisko. Murzyn chwycił go za ramiona, wystawił go na schody i zamknął za nim drzwi.
Upływały minuty, a czarny nie zjawiał się. Fournier, już poprzednio zdenerwowany, straci! teraz zupełnie panowanie nad sobą. Ponieważ nikt się nie zjawiał począł walić pięściami w drzwi.
Hałas wywołał wreszcie pożądany rezultat Drzwi otwarły się i ukazał się w nich Murzyn.
— Mój pan jest chory — rzekł. — Jeśli będziesz hałasował, Timmy nauczy cię rozumu.
Potrząsnął groźnie pięścią. Fournier nie uląkł się. Przeskakując po kilka schodów naraz, wszedł do gabinetu van Brixena.
Holender wciąż jeszcze siedział w swym fotelu.
Fournier rzucił się ku niemu i zapytał ze zdenerwowaniem.
— Czyś trafił na ślad Rafflesa?
Chory nie odpowiedział.
Milczenie van Brixena zirytowało jeszcze więcej jego przyjaciela.
— Cóż to wszystko znaczy? — zapytał. — Czyż nie możesz mi odpowiedzieć poprostu na pytanie? Kto wywołał między nami spór? Ty sam. Pytam cię raz jeszcze, czyś natrafił na ślad Rafflesa?
Uśmiech zjawił się na wargach Holendra.
Ten człowiek, robiący wrażenie złożonego niemocą, wyprostował się nagle w całej swej okazałości i zapytał dźwięcznym głosem:
— I ty pytasz mnie gdzie jest Raffles?
Fournier cofnął się przerażony. Rozszerzonymi oczami wpatrywał się w rzekomego van Brixena. Wyciągnął rękę, jak gdyby szukając ratunku. Przez parę chwil nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wreszcie z gardła wyrwał mu się okrzyk.
— Raffles! Sam Raffles! Na pomoc!
Nic więcej nie powiedział. Doskoczył doń Timmy i położył mu rękę na ustach. Rzekomy van Brixen stał przed Fournierem i śmiał się na całe gardło Następnie wyciągnął z kieszeni mocne sznury i związał nimi ręce i nogi swego gościa. Murzyn zakneblował mu usta i obydwaj zanieśli go do pokoju sypialnego, gdzie ułożyil na łóżku.
Gdy Raffles — bowiem on udawał van Brixena — wrócił do gabinetu zwrócił się ze śmiechem do Murzyna.
— A teraz Charley, gdy już go mamy w ręku, czy nie moglibyśmy przypadkiem unieszkodliwić go przy pomocy naszego przyjaciela Baxtera?
— Obawiam się, Edwardzie, że ten nowy kawał może przysporzyć nam mnóstwo kłopotów.
— Tchórzu — zaśmiał się Raffles — i połączył się telefonicznie ze Scotland Yardem.
— Tu inspektor Baxter — odezwał się głos po drugiej stronię.
— Tu van Brixen. Panie inspektorze, muszę się znowu uciec do pańskiej pomocy. Wielkie nieszczęście wydarzyło się w mym domu. Nie mogę panu więcej powiedzieć telefonicznie. Prosiłbym bardzo aby zechciał pan jaknajprędzej przyjść. Baxter przyrzekł.
Raffles odłożył słuchawkę i zapalił papierosa.
— Będzie tutaj w ciągu pół godziny — rzekł — Zobaczysz jak się ubawimy wspaniale.
Po upływie kwadransa rozległ się dzwonek.
Raffles otulił się sybko swoim kocem i usiadł fotelu. Charley, przebrany za Murzyna, pobiegł do drzwi.
Tuż przy wejściu uderzył Baxtera zmieniony wyraz twarzy Timmyego. Zapytał go, co się stało? Timmy pogrążył swe ręce w wełnistej fryzurze.
— O panie! — zawołał. — On zwariował, zupełnie zwariował. Mówi straszne rzeczy.
— Kto taki?, — czy Brixen — zapytał Baxter przerażony.
— O, nie panie... Ten drugi, mały człowieczek.
Odpowiedzi czarnego nie wyjaśniły bynajmniej sytuacji. Baxter wszedł szybko do gabinetu van Brixena.
Van Brixen był dziwnie wzburzony.
— Drogi inspektorze! — zawołał, wznosząc ręce do nieba. — Co za nieszczęście! Co za nieszczęście. I cóż mam robić, ja biedny, chory człowiek?
— Cóż się stało?
— Ach prawda, pan o niczym nie wie! Niech więc pan słucha. Przed kilku godzinami złożył mi wizytę Józef Fournier, mój stary znajomy. Poczciwina dowiedział się prawdopodobnie że jestem chory, i pragnął dowiedzieć się, czy nie może mi pomóc. Opowiedziałem mu o swym zamiarze sprzedania mych ruchomości i prosiłem, aby wybrał sobie rzeczy które mu się podobają. Chciałem, aby wziął je sobie na pamiątkę. Do tej chwili wszystko szło dobrze. Spostrzegłem jednak u swego przyjaciela objawy dziwnego zdenerwowania. Otworzył tę szafę i zajrzał do środka. Nagle chwycił tę oto wazę i rzucił ją na ziemię: „Raffles, Rffles“. Nie wiedziałem co się stało. Podniosłem się i zapytałem: Co ci się stało, Fournier?
Odwrócił się wówczas gwałtownie w moją stronę, chwycił mnie za gardło i począł dusić. Krzyczał przy tym bezustanku: „Raffles, Raffles! Ty jesteś Raffles”. Gdyby nie pomoc mego wiernego Timmyego, nieszczęsny, który nagle stracił zmysły, byłby mnie zamordował.
Chory opadł na poduszki.
Spodziewałem się tego — odparł inspektor,