Strona:PL Lord Lister -47- Obrońca pokrzywdzonych.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nagłej chorobie Holendra. Postanowił więc udać się doń natychmiast. Gdy inspektor zadzwonił do drzwi swego protegowanego cofnął się z przerażeniem. Zamiast fertycznej pokojówki w drzwiach ukazał się murzyn o czarnej twrzy.
Przypomniał sobie raport Dodge’a: Holender przywiózł sobie z podróży czarnego służącego.
Inspektor oświadczył, że pragnie mówić z panem domu. Na twarzy Murzyna pojawił się jakiś grymas, który miał prawdopodobnie oznaczać uśmiech.
— Jak się nazywasz — zapytał obcesowo. —
Baxter zmieszał się tym przyjęciem, nie dał jednak tego poznać po sobie.
— Timmy, zapytać swego pana, czy jest dla ciebie w domu.
Zamknął inspektorowi drzwi przed nosem. Baxter zadawał sobie pytanie, czy powinien się gniewać, czy też śmiać. Wybrał to ostatnie. Cierpliwość jego wystawiona została na poważną próbę. Upłynęło dobrych pięć minut, zanim czarna głowa znowu ukazała się w drzwiach.
Van Brixen oczekiwał gościa w swym gabinecie.
Pokój pogrążony był w półcieniu. Van Brixen siedział w dużym fotelu z jedną nogą na taborecie. Owinięty był do połowy kocem, pod głową miał miękką poduszkę. Z pod bandaża widać mu było jedynie czubek nosa. Gdy Baxter i Timmy weszli do pokoju, czarny służący rzucił się w kierunku swego pana i chwytając spory wysuszony liść palmy począł nim wachlować.
Inspektor uścisnął rękę chorego. Chciał się nad nim pochylić i zapytać o zdrowie Timmy potrząsnął nad nim tak groźnie wachlarzem, że Baxter odskoczył przerażony. Van Brixen przeprosił ruchem ręki za niezręczność swego służącego, wyjaśniając, że choroba jego między innymi objawia się w dość przykrej i udzielającej się gorączce.
Baxter słysząc te słowa, oddalił się szybko od fotela.
— Niech się pan nie boi panie inspektorze — rzekł chory. — Na tę odległość gorączka nie udziela się łatwo. Tylko bezpośredni kontakt jest zaraźliwy.
Dziwna rzecz, której nauka w żaden sposób wytłumaczyć nie może: tylko czarny nie jest skłonny do zarażenia się. Dlatego też zabrałem ze sobą Timmy. Żaden biały nie mógłby przyjąć u mnie teraz służby.
Słowa te, jakkolwiek uspokoiły trochę Baxtera wywarły na nim dość silne wrażenie.
— Będę potrzebował — ciągnął dalej van Brixen — pańskiej rady i pańskiej pomocy. Zdaniem lekarzy potrzebny mi jest klimat umiarkowany. Muszę więc jaknajprędzej zmienić miejsce mego pobytu. Chory oddychał z trudem. Temperatura jego podniosła się znowu. Timmy z wściekłym zapałem poruszał zaimprowizowanym wachlarzem. Po kilku chwilach chory odzyskał znowu siły.
— Trudno myśleć o stratach materialnych, kiedy życiu człowieka zagraża niebezpieczeństwo. Postanowiłem sprzedać wszystko z licytacji, wszystko co się tu znajduje... Nie mogę przecież zabrać ze sobą tych rzeczy.
— Mam do pana pewną prośbę.
— Jaką drogi inspektorze?
— Jak panu wiadomo, jestem zapalonym kolekcjonerem. Poproszę pana o zawiadomienie mnie o dacie licytacji, abym mógł nabyć kilka rzeczy, które mi się specjalnie podobają.
— Ależ bardzo chętnie, drogi Baxterze. Zrozumiałe, że przy tej okazji muszę myśleć o mych przyjaciołach. Nie idzie mi o to, aby wyciągnąć z tych rzeczy korzyść pieniężną, ale o to, aby dostały się we właściwe ręce.
Nie wiem co robić z samą nieruchomością? Czy sądzi pan, że uda mi się ją łatwo spieniężyć? Nie mogę czekać długo, ponieważ muszę opuścić Anglię jaknajszybciej.
— Ponieważ prosi mnie pan o radę, drogi panie van Brixen będę szczery... Pański dom, choć wspaniale urządzony i umeblowany, jest stary i dość zniszczony. Któż zechce kupić go w tym stanie.
— To samo i ja sobie pomyślałem. Rozumie pan jednak, że chciałbym wyciągnąć z niego możliwie jaknajwięcej pieniędzy. Teren będzie mógł być później sprzedany przez notariusza. W jaki jednak sposób mógłbym odrazu wydostać pieniądze?
— Znam tylko jeden: sprzedać dom na rozbiórkę.
Zadowolony z odpowiedzi, chory oparł się o poduszki:
— Ma pan rację. Czy mogę pana prosić o przysługę?
Baxter oświadczył gotowość do wszelkich usług. Brixen poprosił go, aby dał odpowiednie wzmianki do gazet. Ustalono datę sprzedaży na pojutrze. Van Brixen chciał wręczyć inspektorowi pewną sumę na ogłoszenie. Inspektor dumnie odmówił jej przyjęcia.
— Wyłożę pieniądze tymczasem, a rachunki zrobimy później — rzekł. —
Pożegnał się z Brixenem, który wyciągnął do niego serdecznie rękę. Inspektor dotknął ją końcem palców, unikając zetknięcia się z chorym.

Fournier traci głowę

Fournier szedł ulicą Oidkent Road udając się do kawiarni. Robił wrażenie człowieka, który zestarzał się nagle. Włosy na jego skroni posiwiały, spojrzenie miał mętne. Od chwili, gdy lord Lister pozbawił go pieniędzy, w każdym przechodniu widział gentlemana włamywacza.
Wchodząc do kawiarni Fournier natknął się na Baxter. W trakcie rozmowy inspektor oznajmił mu o powrocie van Brixena. Wkrótce rozstali się i Fournier wszedł do środka. Obrzucił uważnym spojrzeniem zebranych gości, przekonał się, że lorda Listera nie ma wśród obecnych i spokojnie zabrał się do czytania gazety, Myślami jednak bawił daleko. Nie rozumiał ani słowa z tego, co czytał.
A więc van Brixen wrócili, że nie zawiadomił go o swym powrocie, wydawało się młodemu człowiekowi zupełnie naturalnym. Od czasu gwałtownej sprzeczki obydwaj przyjaciele nie widzieli się więcej. Jakaż jednak mogła być przyczyna powrotu Brixena? Czyżby natrafił na ślad Rafflesa? Tak, to musiał być właściwy powód. Oczy jego zabłysły. Postanowił natychmiast odwiedzić van Brixena, aby dowiedzieć się jak stoją sprawy.
Zawołał kelnera, zapłacił i wyszedł. Na ulicy wsiadł do taksówki i kazał szoferowi jechać na Goldhawke Road.
Minął dobrze mu znane podwórze i zadzwonił do drzwi wejściowych. Ponieważ zdaniem jego otwierano mu drzwi zbyt powoli, postanowił wejść tak, jak dotychczas bez zaanonsowania się. Nie liczył się jednak z Timmym.
Murzyn stał w drzwiach z skrzyżowanymi rękami. Na jego widok Fournier doznał podobnego,