Strona:PL Lord Lister -46- Kontrabanda broni.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Śpieszmy się — rzekł Raffles. — Musimy czymprędzej wymienić nasze ubrania. Jutro, gdy Arab zjawi się tutaj znowu, przyjmiecie go uprzejmie. Powiecie mu, że cała załoga się zbuntowała i że ludzie, albo powybijali się nawzajem, albo też wskoczyli do morza. Nie wspominajcie o dwóch somalisach. Oni pojadą ze mną. Wyście nie widzieli ich na oczy. Zozumiecie?
Willy Looks podrapał się w głowę:
— Oby tylko wszystko dobrze się powiodło. — rzekł. — Mam wrażenie, że my nie będziemy potrafili zachować się jak dwaj gentlemani... Tak samo jak panom trudno będzie wytrzymać w skórach marynarzy.
— Kto wie? — rzekł Raffles z uśmiechem — Może okażemy się doskonałymi majtkami. A teraz pokażę wam moje bagaże i wydam wam potrzebne ubrania. Zostawię wam również to wszystko, co będzie niezbędne w czasie naszej niobecności.
Udali się do kabiny. John Raffles począł przebierać marynarzy na gentlemanów. Przede wszystkim namydlił im twarze i ogolił starannie, co obydwaj przyjęli z dużym zadowoleniem. Następnie kazał im włożyć elegancko skrojone białe, płócienne ubrania.
Lord Lister zostawił im klucze od swych walizek, aby mieli w razie potrzeby odpowiednią zmianę bielizny. Dał im również papiery: a mianowicie paszport angielski na nazwisko barona Henryka van Geldern, zamieszkałego w Londynie, oraz drugi paszport na nazwisko Charlesa Wrighta.
Obydwaj Anglicy poczęli wciągać na siebie dość obszarpane spodnie i bluzy marynarzy. Gdy Raffles był już kompletnie przebrany. Duschen obejrzał go krytycznym okiem i rzekł:
— Doskonale. Ma się wrażenie, że jest pan od dawna marynarzem!
Raffles zawołał obu Somalisów, którzy przyglądali się tej scenie ze zdumieniem.
— Moje dzieci — rzekł — zabieram was ze sobą na ląd. Będziecie musieli piechotą wrócić do swego kraju. Broń możecie zabrać z sobą. Żałuję, że nic więcej nie mogę dla was zrobić.
Miny obu czarnych przeciągnęły się. Przywiązali się szczerze do swego białego pana. Raffles wpadł na pewną myśl:
— Ile czasu zabierze wam droga powrotna do kraju — zapytał.
Bukana zastanowił się przez sekundę, policzył i rzekł:
— Musimy cztery razy zobaczyć wschodzące słońce. Po tej stronie, po której słońce wstaje, znajduje się kraj Somalisów.
— Mam dla was pewną propozycję. Za dwa lub trzy dni będę płynął wzdłuż wybrzeża somalijskiego. Wy z ziemi musicie dostrzec mój statek, ponieważ ja nie znam żadnego miejsca, w którym możnaby lądować. O ile wiem, cierpicie w swym kraju z powodu częstych napadów Arabów. Dam więc wam tyle broni i nabojów, ile dusza zapragnie. Będziecie mogli wypędzić Arabów z granic waszego kraju.
Oczy czarnych zabłysły wdzięcznością.
Teraz gotujcie się do lądowania. Hans Damp wskoczył do barki i przygotował żagle. Za nim zszedł do łodzi Raffles oraz Charley Brand, zabierając z sobą obu Somalisów.
W kilka chwil później barka płynęła w stronę brzegu.

Marynarz John Raffles

Punktualnie o godzinie siódmej rano Raffles, Charley i Hans Damp zjawili się w biurze arabskiego armatora.
Była to jakaś nędzna cuchnąca klitka w pobliżu portu.
Arab wydawał się zdenerwowany. Za pasem miał kilka rewolwerów.
— Hallo patronie! — zawołał Raffles naśladując styl angielskich marynarzy. — Wezwał nas pan, oto jesteśmy.
— Czy macie wasze papiery? — zapytał krótko Arab. Dawać je tutaj.
Sięgnęli do kieszeni i wyciągnęli z nich książeczki marynarskie. Przebiegł je oczyma udając, że umie czytać. Następnie zwrócił je właścicielom. Sięgnął za pas i wręczył każdemu z nich po jednym funcie.
— To na szczęście — rzekł. — Podróż potrwa cztery tygodnie. Sternik, który zarazem będzie pierwszym oficerem otrzyma sto funtów, pozostali po czterdzieści funtów. Załatwione?
— Załatwione — odparli trzej mężczyźni.
— Dobrze. Czekajcie więc na mój powrót. Muszę udać się na pokład mego okrętu, który stoi na morzu.
Otworzył drzwi swej szopy. Arab pobiegł do barki i rzucił jakiś rozkaz ludziom, którzy się w niej znajdowali.
Raffles, który ukrył w marynarskiej bluzie swą wspaniałą lunetę, począł obserwować barkę od chwili gdy odbiła od brzegu. Zauważył, że barka zbliżyła się do żaglowca, który opuścił kilka godzin temu. Arab począł pertraktować z Petrem i Willym. Nie trudno było zgadną co mówili. Wszystko odbyło się się spokojnie. W kilka minut po tym, Arab wraz ze swymi ludźmi wszedł na pokład okrętu. Murzyniwynieśli bagaże. Po pół godzinie barka, wioząca Petra Duschena, willy Looksa, Araba i jego ludzi przybliżyła się do brzegu. Murzynów zostawiono na pokładzie, aby strzegli okrętu.
Z okien szopy John Raffles, Charley Brand i Hans Damp mogli dokładnie obserwować przybycie marynarzy. Obydwaj zachowywali się jak prawdziwi panowie. Wypinali po bohatersku pierś i spoglądali na murzynów z wyraźną pogardą. Raffles i jego towarzysze skręcali się ze śmiechu.
Po pewnym czasie Arab wrócił do swego biura.
— Gotowi? — zawołał. — Zabieram was natychmiast. Musicie przygotować żaglowiec do drogi. Czeka was sporo pracy.
Poszli za Arabem w kierunku barki stojącej przy brzegu, a po upływie pół godziny zbliżyli się znowu do żaglowca. Pierwszy wszedł na pokład Arab ze swymi ludźmi, za nimi Raffles, Charley i Hans Damp.
Arab zaprowadził Hansa Dampa do kabiny sternika. Hans zorientował się odrazu, że stery były przecięte. Natychmiast zabrał się do reperacji Zabrało to mu około pół godziny. Następnie sprawdzono żagle i naprawiono liny.
Wreszcie, gdy wszystko zostało ukończone, rozwinięto małe żagle. Statek ruszył w kierunku dużego parowca, który stał na kotwicy w odległości pół mili od tego miejsca. Arab kazał opłynąć