Strona:PL Lord Lister -41- Czarna ręka.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie widzieć. Jeszcze raz do uszu jego doszedł głos Charleya, lecz słów nie mógł zrozumieć.
Nagle rozległy się szybkie kroki. Niezawodnie istniał związek, pomiędzy krokami tymi, a sceną, jaka rozegrała się między Włochem o Charley Brandem. W oddali wymieniono kilka słów, kilka angielskich przekleństw doszło do uszu Rafflesa, a po tym krzyk.
— Raffles! Raffles!
Lord Lister chwycił czapkę na głowę, szybko zarzucił na plecy palto, włożył do kieszeni browning dużego kalibru i wypadł na ulicę.
Kilka sekund upłynęło zaledwie od chwili, gdy pełen rozpaczy krzyk doszedł do jego uszu. W ciągu tego jednak czasu, Charley Brand zniknął iż powierzchni ulicy, i to zniknął tak nagle, jak gdyby ziemia rozstąpiła się przed nim.
Dla Rafflesa był to ciężki cios.
Począł zastanawiać się: Brand nie był sam. Razem z nim znajdował się Włoch i niewątpliwie jeszcze jakaś trzecia osoba. Przy pomocy tego trzeciego wspólnika udało się Włochowi obezwładnić Charleya i zaciągnąć go... Ale dokąd?
Trzej ludzie nie mogli jednak ulotnić się bez śladu. Trzeba ich wobec tego odnaleźć.
„Tajemniczy Nieznajomy“ doszedł szybko do roku ulicy Liverpool Street.
Stał tam policjant i rozglądał się dokoła ze spokojem człowieka, odpoczywającego po całodziennym trudzie.
— Czy widział pan kilka chwil temu dwóch lub trzech mężczyzn, idących od strony Webster Street? — zawołał ku niemu lord Lister.
— Yes, sir — odparł policjant.
— W którą stronę poszli?
Policjant zastanawiał się przez chwilę.
— Minęli Liverpool Street i skierowali się w tym kierunku.
Policjant wskazał bocznię tej ulicy.
— Szli w trójkę a raczej w dwójkę, ponieważ trzeci wydawał się pijany i musieli wlec go za sobą.
— On nie był pijany — lecz zemdlał wskutek uderzenia które otrzymał, powinien pan był zdać sobie z tego sprawę.
— To już do mnie nie należy — odparł policjant. — Ci ludzie wsiedli do taksówki i skierowali się w stronę Tamizy.
— Czy pan zna przynajmniej szofera? — zapytał Raffles — denerwując się coraz bardziej.
— Nie, sir — odparł policjant. — Tutaj nie ma postoju taksówek. Jeśli pan przypuszcza, że popełniono tu przestępstwo, mogę zagwizdać na alarm.
— To zbyteczne. Sam zajmę się tą sprawą.
Wrócił powoli do domu.
W pośpiechu zapomniał zamknąć drzwi i obawiał się, że ktoś mógł wślizgnąć się do wili. Obawy jego okazały się płonne.
Usiadł przed kominkiem i zamyślił się. Nie tracąc czasu należało czymprędzej ruszyć z pomocą Charleyowi. Nagle usłyszał jakiś trzask na górnym piętrze, nastawił uszu. Wszystko ucichło. Czyżby się omylił przed chwilą? Podniósł się i udał się w stronę drzwi prowadzących do hollu. Nagle ujrzał, że klamka od drzwi porusza się w sposób podejrzany. Skoczył szybko jak błyskawica i zamknął zasuwę. Z drugiej strony drzwi rozległo się włoskie przekleństwo.
Raffles nie miał przy sobie broni. Zostawił palto w korytarzu a w kieszeni palta tkwił rewolwer. Przez chwilę zastanawiał się co robić dalej. Podbiegł do okna i spojrzał na ulicę. Wędrowny kataryniarz znów stał na swoim posterunku. Tym razem kapelusz jego był mniej nasunięty na oczy, i Raffles widział, że nieznajomy miał czarną brodę. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swej marynarki i wyciągnął z niej czarną brodę, którą zawsze miał przy sobie, aby móc w razie potrzeby zminić swój wygląd.
Przy pomocy specjalnego kleju, przylepi mocno brodę do twarzy. Następnie wszedł do pokoju, wychodzącego na podwórze, odsunął po cichu żaluzje i oknem wyszedł na podwórze.
W kilka minut później Włoch ujrzał nadchodzącego nieznajomego. Cichym gwizdnięciem ostrzegł swych towarzyszy, znajdujących się w domu Rafflesa. Nieznajomy zrównał się z żebrakiem. Wyciągnął papierosa i poprosił Włocha o ogień. Zadowolony, że zyskał w ten sposób na czasie żebrak począł przeszukiwać swe kieszenie. Zanim jednak znalazł pudełko z zapałkami otrzymał tak sine uderzenie pięścią, że upadł na ziemię.
Nieznajomy pochylił się nad leżącym, zdjął jego kapelusz i palto i przebrał się w nie. Za pomocą wytrycha otworzył bramę domu, w którym siedział żebrak, wciągnął Włocha do środka, i związał go skórzanym paskiem. Następnie zakneblował mu usta chusteczką, zamknął bramę a sam zajął miejsce szpiega. Gdy tylko się zainstalował z domu jego wyszło kilku mężczyzn.
— Wymknął się — zawołali. — Chodźmy do klubu.
— Chodź z nami — zawołał jeden z bandytów.
Nie miał innej broni prócz sztyletu, znalezionego w kieszeni płaszcza żebraka.
Po półgodzinnym marszu bandyci zatrzymali się przed małym domkiem. Zapukali do drzwi w umówiony sposób. Drzwi otwarły się i bandyci znikli za nimi jak cienie. Raffles zapukał tak samo jak i oni i drzwi otwarty się jak poprzednio. Wprowadziła go do środka stara Włoszka. Na końcu korytarza znajdowały się uchylone drzwi, z po za których dochodziły odgłosy rozmowy. Przedmiotem tych rozmów była nowa ucieczka Rafflesa.
— Doktór Sabatini postanowił, aby wspólnika Rafflesa włożyć do worka z kamieniami i wrzucić do Tamizy — zawołał jeden z Włochów. Tymczasem posiedzi sobie w piwnicy.
Słysząc te słowa, Raffles wyniknął się na korytarz, aby odszukać schody, prowadzące do piwnic. Znalazł je. Idąc po omcku w ciemnościach doszedł do miejsca, z którego słychać było jęki. Bez trudu zdołał otworzyć drzwi i wpadł do piwnicy. Na ziemi leżał Charley Brand. Odwiązał szybko krępujące go więzy. Wyjął z ust knebel i rzekł cicho:
— To ja. Czy możesz chodzić?
— Tak — szepnął sekretarz. — Wiesz przecież, że potrafię biec szybciej niż angielski hart.
— Dobrze — odparł przyjaciel. — Chodź za mną. Myśl tylko o ucieczce. Nie obawiaj o mnie.
Stara Włoszka siedziała przy drzwiach i robiła na drutach. Na widok dwóch mężczyzn omal nie