Strona:PL Lord Lister -41- Czarna ręka.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Podstęp przeciwko podstępowi

Webster Street jest wąską, ciemną uliczką, w dzielnicy Tower. Dom posiadał tylko trzy okna, z frontu i był zbudowany tylko dla jednej rodziny. Poprzedni jego właściciel zmarł, i spadkobierca wynajął dom ten Rafflesowi wraz z pełnym urządzeniem.
Pod wieczór John Raffles zgasił lampę, przysłonił kominek parawanem i odsunął rolety. Światło pobliskiej latami pozwalało widzieć dokładnie to, co się działo na ulicy.
Raffles stał dość długo, spoglądając na ulicę po przez szczeliny żaluzji.
— Chodź tu, Charley i spójrz na człowieka, siedzącego przed bramą po przeciwnej stronie ulicy. Przygląda się naszemu domowi z taką ciekawością, jak turysta, pałacowi w Bucknigham.
Charley Brand spojrzał na człowieka, którego wskazał mu przyjaciel.
— Jak sądzisz, kim może być to indywiduum? — zapytał Raffles.
— Nie widzę jego twarzy, — odparł Charley Brand. — Szerokie rondo kapelusza przysłania ją prawie zupełnie. Sądząc po ubraniu można go wziąć za włoskiego kataryniarza, których pełno się ostatnio kręci po ulicach Londynu.
— Zupełnie słusznie — odparł Raffles. To nie detektyw, lecz włoski kataryniarz.
— Po czym poznałeś?
— To bardzo proste — odparł Raffles ze śmiechem — żaden detektyw nie wybrałby podobnego przebrania. Jest zbyt widoczne.
— Cóż może interesować tego człowieka nasz dom?
— Jesteś naiwny. Pomimo naszych ostrożności, członkowie „Czarnej Ręki“ zdołali wyśledzić naszą kryjówkę. To jeden z nich. Mógłbym się założyć o każdą sumę. Wszyscy Włosi za granicą, wszyscy wędrowni muzykanci i handlarze owoców, mieszkający w Londynie należą do Camorry. Nie podoba mi się, że ten człowiek pełni straż przed moim domem. Pokażę jemu i jego towarzyszom, że się ich nie obawiam. Są to demony w ludzkiej skórze, nie oszczędzające ani wieku, ani słabości. A teraz Charles na ciebie kolei. Pokaż, czego się nauczyłeś w mojej szkole.
— All right — odparł Charley.
— Słuchaj! Wyjdziesz z domu tylnym wejściem. Z podgórza przejdziesz po parkanach aż do czwartego stąd domu, sprawdziłem już to przejście przed wynajęciem willi. Oto klucze. Gdy znajdziesz się już na ulicy pójdziesz najpierw na prawo, następnie przejdziesz na drugą stronę ulicy i dojdziesz do miejsca, zajętego przez Włocha. Postarasz się wszcząć z nim kłótnię. Resztę pozostaw mnie. Człowiek nie zechce wdać się z tobą w bójkę i ustąpi. Wówczas ja się zjawię. Pójdę za nim w ślad, ty zaś wrócisz do domu i będziesz baczył, aby nie przedostać się tam żaden z tych łotrów.
Charley Brand włożył palto. Następnie otworzył skrytkę, w której Raffles przechowywał broń. Wyjął rewolwer i chciał go włożyć do kieszeni. Raffles potrząsnął przecząco głową.
— Odłóż rewolwer na miejsce. Nie będzie ci potrzebny. Ci ludzie są zbyt wielkimi tchórzami, ażeby zaatakować cię otwarcie. Oni uderzają tylko z tyłu.
— Nie będę więc miał żadnego środka obrony?
— Nie będzie ci potrzebny — odparł Raffles. — Twoją bronią będę ja sam. A ta broń cię nie zawiedzie.
Lord Lister odprowadził przyjaciela aż do tylnych drzwi domu.
— Odlicz dobrze cztery podwórza. Do widzenia.
Charley przeskoczył szybko pierwszy mur.
— Raffles wrócił do swego stanowiska przy oknie, chcąc zobaczyć jak odbędzie się spotkanie jego sekretarza z nieznajomym.
Po upływie kwadransa ujrzał Charleya, idącego powoli ulicą z rękami w kieszeniach i podniesionym kołnierzem u palta. Palił fajkę. Zrównawszy się z Włochem, wyjął fajkę z kieszeni i dmuchnął dym prosto w nos siedzącemu pod bramą człowiekowi.
Raffles zaśmiał się.
— Wywiązuje się ze swej roli lepiej niżbym przypuszczał.
Włoch zrozumiał odrazu, że nieznajomy zaczepia go celowo. Charley Brand nie przestawał bowiem wydmuchiwać mu prosto w twarz obłoków błękitnego dymu. Wyglądało to tak, jak gdyby chciał go uwędzić. Rzekomy żebrak zdecydował się wreszcie wysunąć się z niszy. Charley ruszył za nim. Włoch oburzył się. Odwrócił się w stronę Branda i z twarzą wykrzywioną wściekłością krzyknął tak głośno, że Raffles słyszał każde jego słowo:
— Maladetto! — Czemu mnie pan zaczepia?
Charley Brand zaśmiał się ironicznie i splunął tuż pod nogi Włocha. Zaczepiony odpowiedział nowym przekleństwem. Charley splunął po raz wtóry i rzekł:
— A idżże do wszystkich diabłów, przeklęty makaroniarzu! Jeśli będziesz się dłużej upierał i zajmował mi miejsce, które mi jest potrzebne do plucia, otrzymasz takie wały, że ci się odechce Anglików i Londynu.
Sekretarz do złudzenia naśladował irlandzki dialekt.
Człowiek pomimo wyraźnej zniewagi zachowywał się nadspodziewanie spokojnie. W niewyraźnym półmroku Raffles spostrzegł, że Włoch zapalił papierosa, poczem odszedł powoli. Charley Brand ruszył za nim. Obydwaj mężczyźni znajdywali się zbyt dalego, aby Raffles mógł ich dokład-