Strona:PL Lord Lister -20- Miasto Wiecznej Nocy.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdjęli go i położyli spokojnie na drugim brzegu... Ryzyko było niewielkie.
— Proszę was, Flat, abyście tego nie robili — rzekł Smyth. — Poczekajcie raczej, aż przyniesiemy materiał i narzędzia i zbudujemy sami potrzebne przejście!
— To musi potrwać około 24-ch godzin — rzekł mister Flatt i szybko począł zdejmować palto, marynarkę i buty. Włożył lufę rewolweru do ust,, aby uniknąć przemoczenia broni.
Potężnymi uderzeniami rąk rozpychał wodę i płynął w kierunku drugiego brzegu. Bez żadnych przeszkód dotarł do środka kanału, gdy nagle zwrócił się w stronę Smytha i krzyknął:
— Uważajcie! Musicie mi przyjść z pomocą!
Policjanci spostrzegli, że Flatt został zaatakowany, nie mogli jednak spostrzec przez kogo.
Przez krótką chwilę Smyth i jego ludzie spoglądali w milczeniu na ciemne wody, nie wiedząc co mają począć. Detektyw płynął wciąż, usiłując zadać cios nożem jakiejś dziwacznej, znajdującej się w wodzie, postaci.
Bez namysłu Smyth schwycił za rewolwer i począł strzelać. Strzał musiał być celny, bowiem czarne błyszczące ciało zniknęło pod wodą. Flatt skorzystał z tego momentu, aby rzucić kilka przekleństw poczym, zebrawszy całą zimną krew, skierował się w stronę drugiego brzegu. W chwilę potem wdrapał się mozolnie na brzeg.
Smyth stał tuż nad brzegiem kanału i badawczym wzrokiem starał się przeniknąć ciemną i gęstą wodę. Nagle drgnął: tuż obok niego wynurzyła się olbrzymia trójkątna głowa krokodyla. Potworna bestia wypełzła na brzeg o kilka kroków od niego. Policjanci w jednej chwili zdali sobie sprawę z niebezpieczeństwa grożącego ich szefowi. Rozległa się salwa rewolwerowych strzałów. Salwa ta jednak nie dała pożądanego rezultatu, bowiem kule ześlizgiwały się po twardym pancerzu zwierzęcia. Doprowadzone do wściekłości zwierzę ruszało miarowo swym potężnym ogonem. W pewnym momencie otworzyło paszczę usiłując pochwycić nogę najbliżej stojącego policjanta.
Policjant jednak uskoczył w bok i nowa salwa huknęła w stronę zwierzęcia. Krokodyl schronił się do wody i tylko kulki powietrza wskazywały miejsce jego ukrycia.
Nagle ciężkie błotniste fale, poruszone gwałtownymi ruchami krokodyla, roztoczyły przed oczyma skamieniałych ze strachu i odrazy policjantów niesamowity zaiste widok: Na powierzchnię wody wynurzyły się zniekształcone, poobryzgane trupy ludzkie, zachybotały się na mętnych falach i pogrążyły z powrotem.
Smyth nie tracąc głowy krzyknął w stronę Flatta.
— Czyście nie ranni przypadkiem Flatt?
— Umknąłem szczęśliwie! — odpowiedział mu dźwięczny głos wzmocniony przez potężne echo. — Czy widzieliście tę bestię? Ugryzła mnie w łydkę. Umknąłem z życiem. Niestety, rana boli mnie i powinienem ją natychmiast opatrzyć. Muszę puścić krew, aby uniknąć zakażenia.
— Odwagi! — zawołał Smyth — idziemy szukać pomocy!
Zostawił swych ludzi po drugiej stronie kanału, sam zaś powrócił szybko do centralnej jaskini.
Upłynęły dwie długie godziny, w czasie których policjanci napróżno usiłowali trafić krokodyla. W końcu Smyth powrócił. Sprowadził z sobą kilku strażaków, którzy przynieśli potrzebne narzędzia. Zabrali z sobą również płócienną składaną, łódź i środki wybuchowe. Jeden znich przymocował na końcu wielkiej wędki duży kawał mięsa, nadziany dynamitem.
— Popatrzcie chłopcy — zawołał Smyth ze śmiechem. — Jeśli ten potwór złapie się na przynętę — koniec jego będzie szybki! Chciałbym zobaczyć jak wyleci w powietrze.
Smyth zarzucił wędkę do wody. Zwierzę zwabione widokiem mięsa rzuciło się na nie gwałtownie Potężne szczęki zwarły się i nagle uszy policjantów uderzył odgłos głuchej detonacji. Słup wody trysnął do góry... Po chwili uspokoiło się wszystko i tylko martwe ciało krokodyla kołysało się na powierzchni wody.
Tymczasem strażacy przygotowali łódź. Pierwszy wszedł do niej kapitan Smyth Gdy tylko przeprawił się na drugi brzeg, zabrał się do opatrywania rany swego przyjaciela. Strażacy wielkimi hakami przyciągnęli do brzegu trupa zwierzęcia. Był to olbrzymi krokodyl, długości przeszło czterech metrów. Na widok jego z ust Smytha wyrwał się okrzyk zdumienia: zwierzę miało na sobie rodzaj pasa ze złotych ogniw do których przyczepiona była płytka, wysadzana drogocennymi kamieniami, ubrudzonymi mułem. Na płycie tej widniał napis w chińskim języku. Smith kazał ją wymyć: litery wystąpiły z całą wyrazistością.
— Wiem co to jest — rzekł jeden z policjantów, obejrzawszy uważnie płytkę — są to symbole sekty „Błękitnego Miecza“. Widziałem je niejednokrotnie w Pekinie, gdzie pełniłem funkcję policyjne przy ambasadzie Stanów Zjednoczonych.
— Przetłomaczcie zatym — rzekł Smyth podniecony.
— Znaczy to:
„Syn Buddy.
— Odparł policjant — trzy pozostałe znaki stanowią prawdopodobnie imię zwierzęcia. Brzmi ono: Tin-Wan-Huan.
— Niebrzydki okaz — zaśmiał się Smyth — w każdym razie dobrze, że to syn Buddy a nie któregokolwiek z nas. Trudnoby nam przyszło wydziedziczyć takiego potomka. Na szczęście został już na zawsze unieszkodliwiony...
Detektyw Flatt, osłabiony, nie mógł ruszyć w dalszą drogę i wraz z dwoma policjantami powrócił do centralnej jaskini.
— Szkoda — rzekł Smyth — ubyła nam tęga głowa. Musimy jednak mimo to iść naprzód.
I Smyth wraz ze swymi ludźmi zapuścił się odważnie w głąb korytarzy. Gdy uszli już może przeszło kilometr, stanęła przed nimi nowa przeszkoda. W samym środku korytarza znajdował się wysoki słup stalowy, gęsto nabity długimi ostrzami, sterczącymi we dwie strony. Słup ten zapomocą niewidzialnego mechanizmu wprawiony był w szybki ruch obrotowy. Nie sposób było przedostać się dalej, ponieważ ostre noże przeszyłyby na wylot każdego śmiałka. Aby sprawdzić działanie tej przeszkody, Smyth rzucił kawałek drzewa. Został on natychmiast rozłupany na kawałki. Nie ulegało wątpliwości, że należało najpierw znaleźć sposób zatrzymania maszyny.
Grupka zatrzymała się: poza wirującymi nożami widać było wyraźnie okute żelazne ciężkie drzwi.
— Jesteśmy na dobrej drodze — rzekł kapitan po chwili namysłu — wszystkie te przeszkody