Strona:PL Lord Lister -20- Miasto Wiecznej Nocy.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przewidzieli i materiał wyczerpał się szybko, musieli wrócić do wartowni, aby nie zbłądzić. W nerwowym podnieceniu oczekiwali wszyscy powrotu Smytha. Upłynęła godzina, a kapitan nie wracał. Policjanci poczęli się niepokoić, tym więcej, że również i piąta grupa nie dawała żadnego znaku życia.
Kapitan i jego przyjaciel po dość długim marszu dotarli do korytarza, który doprowadził ich aż do skraju przepaści, mierzącej około stu metrów głębokości. Był to wąwóz szeroki na trzydzieści metrów i Smyth zdał sobie sprawę, że korytarz przeszywał go na wylot. Trudno było zorientować się w jego długości: obydwa krańce wąwozu tonęły w ciemnościach. Sama jego część środkowa sprawiała w świetle latarki niesamowite i groźne wrażenie. Był to widok potworny, godny pióra Dantego opisującego wnętrze piekieł. Po obydwu stronach tego wąwozu biegła ulica, przy której wznosiły się szeregiem małe chińskie domki... Domy te nie widziały nigdy dziennego światła a ich mieszkańcy żyli bez słońca, jak podziemne szczury Prawdziwe miasto wiecznej nocy! Pod stopami policjantów widać było małe pomosty bambusowe, z których wysuwały się małe drabinki, sięgające aż do otworów galerii.
Tam na dole posuwali się ludzie, robiący wrażenie cieni: małe chińskie figurki dźwigające zapalone latarnie potęgowały niesamowitość tego niezwykłego obrazu. Zupełnie na dole ciągnęła się szeroka ulica oświetlona dwoma szeregami papierowych latarń. Tłum poruszających się latarń robił wrażenie stada świetlików. Widok ten zadziwił policjantów do tego stopnia, że przyglądali mu się w milczeniu, niezdolni do wypowiedzenia słowa. Kręte uliczki były porządnie wybrukowane.
Kapitan Smyth i detektyw Flatt spostrzegli, że niektórzy z Chińczyków zajęci byli jakąś pracą na otwartych przestrzeniach, inni przechadzali się wzdłóż domów, jeszcze inni pili spokojnie herbatę, siedząc przy stolikach kawiarnianych, jak gdyby był jasny dzień.
Nikt z tych ludzi nie spostrzegł nawet policjantów, pogrążonych w cieniu. Policjanci zaś tak byli pochłonięci niezwykłym widokiem, że nie zauważyli nawet zbliżania się ludzi, wysłanych na ich poszukiwanie. Na dźwięk głosów odwrócili się z przerażeniem. W chwilę potem wszyscy sześcioro oddali się obserwacji dziwnego widowiska.
— Nikomu z San Francisko nie śniłoby się o tym, co my tu widzimy teraz — rzekł kapitan Smyth. To zbyt fantastyczne aby mogło być prawdziwe.... Należałoby właściwie tutaj ustanowić nowy posterunek policji w tym podziemnym mieście. Wątpię bardzo, czy mimo naszych poszukiwań uda nam się odnaleźć w tym labiryncie porwane dziewczęta. Trzebaby było zresztą mieć nerwy z żelaza, aby móc znieść to piekielne życie... Jedna rzecz jest pewna: ofiary bandytów niemogły być przeniesione przez tę galerię. Nie można bowiem przedostać się do podziemnego miasta. Zdaje mi się, że galeria ta została już oddawna opuszczona. Obraliśmy fałszywą drogę, chłopcy!
— Dała nam ona jednak dużo cennych wskazówek — rzekł detektyw Flatt. Odnaleźliśmy centralny punkt naszego mitycznego Miasta Nocy. Dotychczas myślałem, że nie istnieje ono w rzeczywistości i że jest próżnym wymysłem żółtych demonów, służącym do wzbudzenia w nas obaw. Mimo to jednak... Przyznajcie sami że trudno w to uwierzyć!
— Czy wiecie, co odkryły inne patrole? — zapytał Smyth zwracając się do swych ludzi — czy spostrzegliście coś niezwykłego w innych galeriach?
Policjanci zaprzeczyli ruchem głowy:
— Gdyśmy wyruszyli na poszukiwanie pana — odezwał się jeden z nich — brakowało jeszcze jednego patrolu, który zapuścił się w drugi z zabarykadowanych korytarzy. Obawiamy się, czy nie przytrafiło im się co złego... Ponieważ te same obawy żywiliśmy w stosunku do pana, dlategośmy wyruszyli w trójkę pańskim śladem, aby wrazie wypadku przyjść panu z pomocą.
— Wracamy chłopcy! Musimy sprawdzić czy ostatni patrol wrócił cało i jakie są jego nowe zdobycze.
Po półgodzinnym marszu znaleźli się znów w centralnym punkcie jaskini. Stała się rzecz jeszcze gorsza: nietylko, że nie było zaginionej grupy, ale również i trzej ludzie, którzy wyruszyli na jej poszukiwania, nie wrócili do wartowni.
Detektyw Fiat nie wróżył nic dobrego. Za jego radą kapitan Smyth wraz z trzema ludźmi udali się spiesznie do tajemniczego korytarza, w którym zniknęli dzielni policjanci. Po półgodzinnym marszu stanęli nad brzegiem jakiegoś kanału. Czarna cuchnąca woda toczyła się wolno. Miało się wrażenie, że jest to kanał kanalizacyjny, bowiem zapach mógł przyprawić o mdłości nawet najbardziej odpornego człowieka. Policjanci skierowali światła swych latarek na czarną powierzchnię wody. Nie spostrzegli nic niezwykłego. Po drugiej stronie widać było mocny mur, w którym zagłębiał się korytarz, będący prawdopodobnie dalszym ciągiem korytarza, którym przybyli policjanci.
Kapitan Smyth spoglądał niepewnym wzrokiem na gęste, brudne fale.
Diabli mnie biorą — mruknął. — Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób moi towarzysze przeprawili się na drugą stronę?
— Kapitanie — rzekł nagle detektyw Flatt, który jak pies gończy węszył dokoła. — W tym miejscu musiał znajdować się do niedawna most bambusowy. Spójrzcie, jeszcze widać ślady punktów zaczepienia!
Smyth schylił się i obejrzał dokładnie wskazane miejsce.
— Macie rację, Flatt — rzekł po namyśle — Co myślicie o tym wszystkim?
Detektyw Flatt pogrążył się w zadumie. Z wzrokiem wbitym w nieprzeniknione ciemności długiej jaskini, po której dnie przepływała cuchnąca woda, szepnął:
— Jasne... Ci ludzie tam są niesłychanie...
Flatt nagle powziął decyzję. Wskazał na przeciwległy bieg kanału i na wodę tak ohydną, że napełniłaby odrazą nawet serce najdzielniejszego człowieka.
— Szerokość jest dość znaczna — rzekł. — Możnaby nawet po tym kanale płynąć statkiem. Jestem zdania, że tą drogą właśnie zbiegli Chińczycy wraz ze swymi ofiarami. Zdejmuję ubranie, i przepłynę wpław kanał aż do miejsca, w pobliżu którego znajduje się wylot korytarza, będącego prawdopodobnie przedłużeniem naszego. Tam rozejrzę się. czy te żółte diabły nie zostawiły przypadkiem mostu, który został zabrany. Być może