Strona:PL Lord Lister -20- Miasto Wiecznej Nocy.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na dany znak dziesięciu sprowadzonych przezeń ludzi dziesięciu najdzielniejszych zaatakowało podłogę. Była to ciężka praca, ponieważ twarde drzewo oraz grube żelazne zasuwy utrudniały podważenie klapy. Wreszcie drzewo ustąpiło. Tuż pod nimi znajdował się czarny tajemniczy otwór. Był on czworokątnego kształtu, przyczym każdy bok liczył około metra. Boki tego korytarza były starannie obmurowane. Smyth ukląkł i ostrożnie wpuścił do środka na sznurze elektryczną latarkę. Na głębokości trzydziestu metrów latarka dosięgała ziemi. Pochyleni nad brzegami tej głębokiej studni Charley i Kapitan ujrzeli wyraźnie na dole kilka bambusowych stopni. Była to prawdopodobnie drabina... Tuż obok niej leżał jakiś kształt podłużny, przypominający ciało ludzkie. Sytuacja była jasna uciekinierzy zniszczyli za sobą drabinę, aby uniemożliwić pościg. Charley nie wątpił, że ciało leżące na dole było ciałem Rafflesa. Żyje czy nie żyje? Zimny pot wystąpił na jego czole.
— Dawać sznurową drabinę — zawołał kapitan Smyth.
W głębi studni znajdował się spory podziemny pokoik. Smyth rozejrzał się w nim dokładnie, oświetlając latarką wszystkie kąty. Z pokoiku tego rozchodziło się pięć korytarzy w rozmaitych kierunkach. Wszędzie panowała śmiertelna cisza. Po [...] słałem [...][1] snop światła padł na twarz leżącego. Serce Charleya ścisnęło się strachem. O mało nie wybiegł na jego usta okrzyk przerażenia. „Raffles” — chciał wykrzyknąć, lecz powstrzymał się w porę.
— To on... to mój brat Bob...
Nad ciałem leżącym na podłodze wznosiła się bambusowa drabinka, której stopnie wysuwały się za pomocą specjalnego mechanizmu, znajdującego się na dole.
— Serce bije jeszcze — rzekł kapitan Smyth, po przecięciu więzów. — Nie widzę jednak żadnej rany. Stało się tak jak żeśmy przypuszczali: Puścił się w pogoń za Chińczykami. W pewnym momencie, gdy znajdował się na znacznej wysokości ponad dnem studni zwinięto drabinę i biedak spadł Skutkiem upadku ze znacznej wysokości stracił przytomność. Miał szczęście, że zostawiono go w tym miejscu i nie zabrano w głąb podziemi. Byłby prawdopodobnie zginął na zawsze. Chińczycy postanowili umknąć wraz z dziewczętami i nie chcieli narażać się na zbyt szybki pościg. Mówił mi pan, że słyszał pan strzały rewolwerowe?
— Musiało tak być, jak pan przypuszcza — odparł Charley, zajęty dokładnym oglądaniem ciała swego przyjaciela. — Tak... Słyszałem strzały
szczonego papieru, jakich zwykli używać Chińczy-
[2]
cze na drabinie i biorąc za cel świecące latarnie, które nieśli z sobą bandyci... — Patrzcie: oto jedna z nich... Bandyci pozostawili ją najwidoczniej dlatego, że mieli ręce zajęte dziewczętami. Dlatego też nie mogli z sobą zabrać mego brata.
Charley trzymał w rękach latarnię z przetłuszczonego papieru, jakich zwykli używać chińczycy. Na każdej z jej powierzchni wymalowany był błękitny miecz. W środku sterczał kawałek czarnej świecy, wydającej silny zapach.
— Błękitny Miecz! — szepnął Smyth... — Trzeba jaknajprędzej wynieść pańskiego brata na górę Zawiezie go pan do doktora a stamtąd prosto do waszego hotelu. Resztą zajmiemy się sami. Ciężkie czasy zbliżają się dla nas, policjantów San Francisko. Spełnimy nasz twardy obowiązek!
Odwiązano jedną z latarń od sznura, Przywiązano ciało Rafflesa i z niemałym trudem wyciągnięto go na powierzchnię. Charley i dwaj policjanci wdrapali się po linie z węzłem na górę.
Policja ani przez chwilę nie przypuszczała, że sławny gentleman włamywacz, Nieuchwytny Nieznajomy sam wpadł w jej ręce! Charley Brand, ubawiony tą sytuacją, zadawał sobie pytanie, coby się stało, gdyby nagle wiadomość ta dotarła w jakiś sposób do San Francisko? Na najbliższym posterunku policji wezwano lekarza, który po kilku minutach zdołał przywrócić Rafflesa do przytomności. Zdaniem jego, wszystko było na najlepszej drodze i należało się spodziewać, że chory po kilkudniowym odpoczynku w łóżku powrócił do zdrowia. Z zachowaniem wszelkich ostrożności przewieziono Rafflesa do hotelu.
Tymczasem kapitan Smyth wraz ze swymi ludźmi przystąpił do dokładnego obejrzenia podziemi. Dwie z pośród galerii, biorących swój początek w podziemnym pokoju, zamknięte były drzwiami, wzmocnionymi żelaznymi sztabami. Przez kilka minut kapitan zastanawiał się, w jakim kierunku należy prowadzić dalsze poszukiwania. Czy warto było zapuszczać się w kierunku niezamkniętych korytarzy, czy też tym usilniej skoncetrować swe wysiłki na zamkniętych? Zagadnienie polegało przedewszystkim na odgadnięciu, w którą z pięciu galeryi zapuścili się Chińczycy wraz ze swymi ofiarami? Napróżno Smyth badał uważnie ślady stóp. Podłoga zrobiona była z gładkich, doskonale zestawionych klepek: nigdzie nie można było odkryć najmniejszego śladu. Wreszcie Smyth zdecydował się na równoczesne prowadzenie badań w rozmaitych kierunkach. Podzielił swych ludzi na pięć grup, po dwuch ludzi każda. Zażądał posiłków i ustawił wartę w centralnym podziemiu.
Dwaj specjaliści zabrali się do otworzenia opancerzonych drzwi. Zanim ściągnięto ich na miejsce upłynęło sporo czasu, gdyż należało zawiadomić o tym posterunek. W pół godziny po tym dwaj ślusarze wzięli się do roboty. Tu jednak natrafiono na niezwykły szkopuł: w drzwiach nie widać było ani śladu zamka. Smyth, zdenerwowany, klął bez przerwy.
— Tym lepiej! — krzyknął — wywalimy te drzwi toporami!
Robota ta wydawała się ponad siły ludzkie. Dopiero po upływie godziny pierwsze drzwi drgnęły. W kwadrans potem zachwiały się drugie.
Smyth szybko podzielił swych ludzi. Policjanci, z zapalonymi latarkami w ręku, zniknęli w czeluściach ciemnych korytarzy.

Kapitan zabrał z sobą jednego z najdoświadczeńszych policjantów, posiwiałego w walkach z bandytami. Towarzyszył im pewien detektyw prywatny nazwiskiem Flatt, przyjaciel osobisty kapitana. Flatt miał opinię drugiego Sherlocka Holmesa. Był on poinformowany o wszystkim i policjanci 18 posterunku chętnie komunikowali mu o wszystkich nowowykrytych zbrodniach. Smyth skierował się w stronę jednej z galerii otwartych siłą. Zapuścił się nawet trochę zbyt daleko, tracąc w ten sposób łączność z centralną wartownią. Mógł sobie na tę nieostrożność pozwolić mając za sobą detektywa tej miary co Flatt. Trzy z pozostałych grup szybko wróciły do centrali: korytarze te zamieniały się w tak niesłychany labirynt wąskich przejść, że trzeba było nieustannie znaczyć drogę, aby nie zbłądzić. Ponieważ tej ewentualności nie

  1. Przypis własny Wikiźródeł Niewyraźny druk.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku - brak właściwej linijki tekstu, zastąpionej powtórzeniem jednej z linijek następnych.