Strona:PL Lord Lister -20- Miasto Wiecznej Nocy.pdf/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wprowadzono nas do tego składu. Jakiś Chińczyk, który robił wrażenie służącego, pokazał nam materie niezwykle piękne i cenne. Ceny były naprawdę niskie. Kupiłyśmy sporo autentycznych starych złotych brokatów. Po zawarciu tranzakcji kupiec poczęstował nas filiżanką herbaty, zgodnie ze starym chińskim zwyczajem. Naturalnie wypiłyśmy ją bez żadnych podejrzeń.
Po wypiciu kilku łyków uczułam, że ogarnia mnie wielka senność. Zdawało mi się, że stupudowy ciężar zwala mi się na barki. Przypominam sobie, że w przerażeniu zerwałam się z miejsca, usiłując dobiec do drzwi. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i upadłam na ziemię. Ogarnęło mnie odrętwienie, z którego obudziłam się dopiero wówczas, gdy poczęto wynosić przez tajemnicze przejście moją siostrę wraz z przyjaciółkami. W mgnieniu oka przypomniałam sobie, że wypiłam zaledwie kilka łyków tej herbaty i że dzięki temu prawdopodobnie zdołałam się obudzić wcześniej niż one. Nie zakneblowano mi ust i dlatego poczęłam krzyczeć z całych sił. Dalszy ciąg jest już panu wiadomy... Mój Boże... Mój Boże... Cóż mam teraz z sobą począć?
Charley oniemniał z przerażenia... Czuł, że trzeba działać. Ale jak? Trzy młode dziewczyny, pełne sił i życia, wolne obywatelki Ameryki, znajdowały się w rękach bandytów o skośnych oczach. Co więcej, w tych samych rękach znajdował się jego najserdeczniejszy przyjaciel i jedyny opiekun John C. Raffles.
— Niech pani się oprze na mym ramieniu... Przedewszystkim musimy wyjść stąd za wszelką cenę.
Otworzył drzwi wejściowe. Gdy znaleźli się na ulicy, ujrzeli wlepiony w siebie wzrok dwunastu Chińczyków. Charley Brand nie wątpił ani przez chwilę, że chińczycy wiedzieli o porwaniu. Ich ironiczne spojrzenia i groźny wygląd mówiły o tym, aż nadto wyraźnie. Ogarnęła go złość. Pierwszy raz w życiu wyciągnął z kieszeni swój automatyczny rewolwer, cenny podarunek Rafflesa. Skierował broń w stronę grupy Chińczyków.
— Stać bo strzelam! — zawołał groźnym głosem.
Słowa te poskutkowały. Chińczycy znikli jak cienie w wąskich uliczkach. Młody człowiek z wspierającą się na jego ramieniu miss Harrison wolno posuwał się w kierunku głównej ulicy. W ten sposób doszedł do Hill-Street rojącej się ludźmi. Charley nie wierzył sobie, że zdołał przebyć tę całą drogę bez przeszkód.
— Dzięki Bogu....
Na widok dwuch policjantów westchnienie ulgi wydarło się z jego piersi. Zbliżył się do nich szybko.
Ludzie kapitana Smitha ze zdziwieniem spojrzeli na tę ponurą parę. Rzadko bowiem się zdarzało, aby biali odważali się zapuścić nocą w zakazane dzielnice Chińskiego Miasta. W krótkich słowach Charley opowiedział policjantom swą przygodę oraz zawiadomił ich o zniknięciu trzech dziewcząt. Oczywiście nie wspomniał ani słowa o Rafflessie i ograniczył się do dodania, że jego brat Bob Ewans, z którym razem zatrzymali się w hotelu Ciffhouse, rzucił się w pogoń za zbirami. Opowiadania tego wysłuchali policjanci w milczeniu W tej samej chwili przeraźliwymi gwizdkami zaalarmowali swych kolegów. W parę minut potem dały się słyszeć podobne gwizdki. Odgłos ciężko obutych stóp wybijał się ostro ponad cichy szelest filcowych pantofli żółtych.
Chińczycy, którzy zbiegli się dokoła grupy złożonej z agentów policji, amerykanki oraz Charleya, rozbiegli się, jak stado wróbli. Jeden z policjantów udał się natychmiast na stację alarmową, stłukł szybę i szybko rzucił kilka urywanych rozkazów. Prawie natychmiast zjawił się automobil 18 posterunku. Umieszczono w nim miss Harrison i kapitan polecił jednemu z swych ludzi odprowadzić ją do domu. Miss Harrison straciła panowanie nad sobą i, gdy tylko znalazła się na miękich poduszkach auta, wybuchnęła płaczem. Smyth połączył się następnie z Centralą policji w San Francisko i zażądał posiłków.
— Mister Ewans, — rzekł zwracając się do Charleya. — Nie odmówi nam pan chyba swojej pomocy? Przysięgam, że zbrodniarzom nie uda się wymknąć z moich rąk.
— Przedewszystkim musimy pomyśleć o ofiarach zbrodniarzy — odparł Charley ze spokojem, który zjednał mu natychmiast policjantów.
— Zgoda — odparł Smyth — ruszamy!...

W podziemnym mieście

Charley Brand stanął na czele utworzonej kolumny, ponieważ on jeden znał dom, w którym rozegrały się wypadki. Mimo to omylił się dwukrotnie zanim odnalazł skład, który opuścił zaledwie przed chwilą. Orientowanie się w Chińskim Mieście przedstawiało dla białych niesłychane trudności ponieważ wszystkie domy otaczające Złote Wzgórze były do siebie zupełnie podobne.
Zanim weszli do środka, Charley Brand miał krótką rozmowę z kapitanem Smithem. Zapewnił go, że z całą stanowczością widział otwór, prowadzący do tajemniczego przejścia.
— Idzie tu prawdopodobnie o jedno z licznych przejść do podziemnego miasta — rzekł Smyth. Odnalezienie ich sprawia niesłychaną trudność. Gdy tylko chińczycy wiedzą że policja znajduje się na tropie w tej samej chwili przejście to zostaje zburzone i cały korytarz zasypany...
Weszli do składu.
— Czy nie chce pan się upewnić, że to jest to samo miejsce? — zapytał Smyth.
Zapalono latarki elektryczne. Charley stwierdził, że nic nie zmieniło się od tej chwili, gdy opuścił je wraz z zemdloną amerykanką. Pusta skrzynia, na której siedziała miss Harrison, oraz mały stoliczek z niedopitemi filiżankami herbaty znajdowały się na tym samym miejscu. Charley przez dłuższą chwilę przyglądał się kontuarowi, ażeby ustalić miejsce, w którym znajdowała się drewniana klapa. Znalazł je wreszcie, przypominając sobie w jakiej znajdowało się odległości od kasy.
— Nie widzę tu żadnych zmian, mister Smyth — rzekł.
— Gdzież jest klapa? Mam dobre oczy a mimo to nie widzę jej.
— Te łotry są wspaniałymi rzemieślnikami. Ja również nie znalazłbym jej nigdy, gdybym nie zapamiętał miejsca otworu... Nie dziwię się zresztą że nie może jej pan dostrzec, kapitanie Stoi pan właśnie na niej!
Smyth cofnął się i skierował promień elektrycznej latarki na miejsce wskazane przez Charleya. Z pewnym trudem rozróżnił wreszcie krawędzie klapy.