Strona:PL Lord Lister -17- Tajemnicza bomba.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mały człowieczek swoim czarnym jak węgiel palcem wskazał na poetę i rzekł:
— Zechciej powiedzieć tamtemu panu, że kpię sobie z niego i jemu podobnych. Zapytaj go również, czy zamierza w dalszym ciągu zajadać sam swój befsztyk, co jest wysoce niewłaściwe, czy też zaprosi mnie do pomocy?
— Zgoda — rzekł poeta — Zanieś temu panu pół befsztyka... płacę za wszystko.
— Rozumie się — odparł mały. — Długobyś czekaj zanimbym zapłacił za befsztyk, który ty zamawiasz. Drogi przyjacielu — rzekł, zwracając się do Rafflesa: — Wczoraj o tej samej porze piłem szampana, za którego pan płacił.
— Może pan to samo uczynić i dziś — rzekł Raffles, śmiejąc się.
Kazał kelnerowi przynieść tuzin butelek Chianti.
— Chciałbym ostrzec mych gości — wrzasnął poeta, — że nie jesteś bynajmniej anarchistą, lecz łagodnym typem, którego niestety społeczeństwo nie ocenia należycie. Cały twój anarchizm polega na nieuznawaniu zasad hygieny. Twierdzisz, że nie myjesz się nigdy w życiu, na znak protestu przeciwko społeczeństwu. Jesteś czarny dlatego jak murzyn. Dzięki temu zyskałeś przydomek „smoluch“. Mili panowie, zawód tego osobnika polega na tym, aby być brudnym od rana do nocy i płacić w restauracji albo własnymi pieniędzmi, albo cudzymi... To prawdziwy filozof, panowie. Żyje w beczce wina... Jak Diogenes
Wśród ogólnego śmiechu odezwał się Raffles:
— Diogenes również był anarchistą.
— Nie — odparł mały człowieczek — to był zwykły filozof.
W dyskusji, która się wywiązała, Charley począł obserwować panie. Paliły papierosy i zachowywały się tak, jak towarzyszki cyganerii francuskiej. Ubrane były wyzywająco i włosy miały pomalowane na rozmaite kolory.
Anarchista pochłonięty był obserwowaniem swojego kieliszka wina. Wypróżnił go do dna, poczym wygrzebał z niego nie wiadomo jakim cudem znajdującą się tam muchę.
— Uratowałem duszę zwierzęcą, która miała się utopić — oświadczył z tryumfem.
— Zachowałeś się jak bohater — zawołał poeta.
W pewnej chwili z ulicy dotarły głosy sprzedawców gazet. Muzyka umilkła, słowa refrenu zamarły na ustach neapolitańskiej śpiewaczki
— Ferrer został rozstrzelany wczoraj — krzyczały dziecinne głosy.
Zapanowała cisza. Wszystkie ręce wyciągnęły się po dodatki nadzwyczajne. Wszystkie oczy z niepokojem przebiegły krótki komunikat o tragedii, którą interesował się cały świat.
Nagle filozof smoluch wskoczył na stół i począł krzyczeć swym cienkim głosikiem.
— Towarzysze... Popełniono niesłychaną zbrodnię. Zastrzelono jednego z bohaterów współczesnej myśli ludzkiej. Zaprotestujmy przeciwko tej zbrodni protestacyjnym okrzykiem: „Niech żyje Ferrer“!
Rozległ się okrzyk powtórzony przez wszystkie usta
— Niech żyje Ferrer!
— A teraz wam pokażę, że jestem prawdziwym anarchistą — rzekł mały człowieczek — jestem gotów popełnić wobec rządu angielskiego, okazującego bezprzykładną obojętność, jakikolwiek akt protestu;
— Ciszej na miłość Boga — zawołał Raffles z uśmiechem. — Może pana usłyszeć policja i zaaresztować za wznoszenie podburzających okrzyków.
Słowa jego padały w próżnię. Mały filozof wpadł w wściekłość i wodził dokoła nieprzytomnym wzrokiem. Raffles, który przeczuwał, że cała ta awantura może znaleźć smutny epilog w komisariacie, postanowił uratować sytuację.
— Słuchaj, drogi przyjacielu — rzekł. — W tej sprawie mogę służyć panu pomocą. Jestem z zawodu chemikiem. Jeśli zechce pan z moją pomocą spreparować bombę, którą na znak protestu zamierza pan rzucić w przedstawicieli rządu, możecie mną dysponować...
— Jesteś naszym bratem — krzyknął mały filozof, rzucając się Rafflesowi w objęcia. — Pokażemy tym flegmatycznym Anglikom, że są jeszcze ludzie myślący inaczej niż oni.
Do restauracji wpadł nagle zdyszany jeden ze stałych gości.
— Lud londyński manifestuje przeciwko egzekucji Ferrera!
Słowa te podziałały jak iskra elektryczna. Mały filozof chwycił kapelusz tak szybko, że Raffles i Charley ledwie zdążyli wziąć swe okrycia aby pobiec za nim. Ujęli go pod obie ręce, przeszkadzając mu w ten sposób dołączyć się do grupy manifestantów. Mimo ostrzegawczych słów Rafflesa smoluch wyrywał się i wrzeszczał:
— Niech żyje Ferrer... Niech żyje Ferrer...
Manifestacja trwała przez kilka godzin. Lud londyński nie manifestował bowiem przeciwko rządowi, a wyrażał jedynie swą sympatię ofierze. Wobec powyższego policja nie wtrącała się do manifestacji. Wszystko miało przebieg całkiem spokojny, jak większość tego rodzaju wypadków w Anglii

Bomba.

Późno następnej nocy cała cyganeria z Rafflesem i Charleyem na czele zgromadziła się na poddaszu, które zamieszkiwał filozof.
Wracali już z „Pod Wezuwiusza’’, gdzie wypili podwójną ilość Chianti. Raffles i Charley znaleźli w ich towarzystwie pewną odmianę, która wprowadzała urozmaicenie do monotonii ich londyńskiego życia. Postanowili jednak czuwać, aby zabawa ta nie przekształciła się w prawdziwe niebezpieczeństwo.
Wszyscy postanowili wziąć udział w robieniu bomby, którą smoluch miał rzucić na znak protestu przeciwko zgładzeniu Ferrera. Biedny smoluch nie wiedział, że wszyscy działali tu w zmowie, aby zadowolić jego chęć protestu i przeszkodzić zarazem poważnym konsekwencjom. Raffles zdawał sobie sprawę z bezcelowości podobnego aktu. Bomba nie mogła przywrócić do życia zmarłego, natomiast młodzi zapaleńcy powędrowaliby niewątpliwie do więzienia. Postanowił skorzystać z okazji, aby wyplatać złośliwego figla swym starym znajomym ze Scotland Yardu, z którymi miał zadawnione porachunki. W głowie jego powstał natychmiast gotowy plan Dobry uczynek łączył się tu z kapitalnym żartem. W środowisku, które poznał niedawno, dostrzegł sporo talentów rzeczywistych i postanowił przyjść im z pomocą. Dlatego też przybywając do poddasza smolucha wyciągnął z pod płaszcza sporą paczkę i rzekł tajemniczym tonem:
— Przyniosłem wszystko, co może być potrzebne do wyrobu bomby.