Strona:PL Lord Lister -17- Tajemnicza bomba.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niemożliwe — odparł zimno. — Po pierwsze papieros ten najprawdopodobniej nie pochodzi z Londynu. Jeśliby zaś chciał pan dowiedzieć się o nim czegoś więcej, musiałby pan udać się ze mną do tych, którzy mi go dali w prezencie.
— Mówiąc krótko odprowadzałem tego człowieka i zetknąłem się z dziwnym towarzystwem, o którym ci wspomniałem zaraz na początku.
— A papierosy? — zapytał Charley. — Czy dowiedziałeś się jakiej były marki?
— Ach, papierosy! — odparł Raffles z uśmiechem. — Okazało się, że dała je memu przyjacielowi pewna rosjanka, nazwiskiem Saltoff. Na nieszczęście otrzymała je sama w Paryżu w cukierni od swego przygodnego przyjaciela malarza. Gdybym chciał więc dowiedzieć się, jakiej były marki, musiałbym najpierw odnaleźć adres owego malarza.
— A to już by było zbyt trudne, zważywszy, że idzie ci tylko o dowiedzenie się, jakiej marki były te papierosy.
— Oczywista... A teraz, mój drogi, bierz kapelusz i palto i wychodzimy.

Stanęli na ulicy przed śliczną willą, którą zamieszkiwał lord Lister pod nazwiskiem pana Bernarda. Zatrzymali pierwszą przejeżdżającą taksówkę i lord kazał szoferowi stanąć na rogu ulicy Soho.
Gdy wysiedli, Raffles ujął swego sekretarza pod ramię i skierował się do małej restauracyjki, na szybach której wypisana była złotymi literami jej nazwa:

„Pod Wezuwiuszem“
Właśc. Ernesto Tomaselli.

Gdy otworzyli drzwi od lokalu, pełnego stolików i wyplatanych krzeseł, powitała ich salwa śmiechu. Raffles miał rację. Było to środowisko całkiem niezwykłe w Londynie. Miało się wrażenie, że jest się gdzieś we Włoszech, a nie w centrum Londynu. Papierowe girlandy i kolorowe lampiony zwisały z pułapu. Na podłodze i pod stołami poniewierały się butelki włoskiego wina Chianti. Na malej estradzie w głębi sali jakaś para złożona z mandolinisty i śpiewaczki wykonywała neapolitańskie piosenki. Wszędzie panował niesłychany zgiełk i gwar.
Przy stolach siedzieli młodzi ludzie, najprawdopodobniej Włosi, z kobietami. Ciągnęli potężnie z oplatanych słomą butelek, rozprawiali głośno i śpiewali. Raffles i Charley usiedli przy pustym stoliku pod ścianą. Nagle jakiś człowiek o niezwykłym wyglądzie, którego poprzednio Raffles opisywał swemu sekretarzowi, wstał ze swego miejsca i przewracacając filiżankę kawy, która potłukła się w kawałki, podbiegł do nich i powitał radośnie.
— Przyjaciele — zawył — uczcijcie przez powstanie z miejsc szlachetnego dobroczyńcę ludzkości.
Młodzi ludzie i dziewczęta wstali śmiejąc się i witając nowoprzybyłych. Mały człowieczek wskoczył na stół i wykonał cały szereg kupletów, których tekst rozśmieszył do łez Charley’a i Rafflesa.
Przemocą posadzili ich przy swym stole, poczym mały człowieczek rozpoczął pompatyczną orację.
— Szanowni panowie i czcigodni książęta! Macie przed sobą zgromadzenie największych artystów jakich wydał świat. Aby móc ocenić ich znaczenie, należy przede wszystkim poznać ich nazwiska! Czy widzicie panowie tego jasnowłosego młodzieńca, którego twarz przypomina antycznego Adonisa? Siedzi obok swej trzydziestej czwartej narzeczonej i po raz trzydziesty piąty w swym życiu opowiada, że serce jego jest uwięzione na wieki. Jest to stawny tragik Telma. Aktorze dramatyczny Telma wstań i ukłoń się!
Jasnowłosy Telma wstał z wdziękiem, wyciągnął rękę do Rafflesa i Charleya i rzekł deklamatorskim głosem:
— Od tej chwili będę was nosił w sercu, jak najświętsze relikwie. Bądźcie pewni, że was nie zapomnę nigdy... Zostaniemy przyjaciółmi...
— Wyrządził wam wielką łaskę — krzyknął mały człowieczek — za ten zaszczyt będziecie musieli postawić nam wszystkim kawę!
A teraz skolei przedstawię panom resztę towarzystwa. Kobiety na później. Przede wszystkim przyjrzymy się osobnikom płci męskiej: Oto, moi panowie, największy geniusz muzyczny naszych czasów, człowiek, przy którym zbledliby ze wstydu Bach, Liszt i Wagner. Kompozytor ten gardzi zwykłymi nutami. Usłyszycie za kilka minut wspaniałą symfonię krzeseł, którą wykona przed wami bez żadnych instrumentów. Ten człowiek, a raczej ten geniusz nazywa się Beetoven. Nie należy mieszać go z dawno nieżyjącym muzykiem, trzeciorzędnym kompozytorem, noszącym nazwisko Bethoven. Nazwisko naszego pisze się bez litery „h“. Poza geniuszem muzycznym nasz przyjaciel odznacza się niezwykłym apetytem. Dlatego też nosi przezwisko „rekin“. Pożera wszystko co mu dać. Zjada również ze szczególnym zapałem, swoje włosy i paznokcie.
— Dość — wrzasnął nagle jakiś wysoki jegomość o długich włosach. — Przeszkadzasz mi jeść.
— A skądże wzdąłeś pieniądze na te ucztę? — zapytał człowieczek.
— Musiałem sprzedać dziś rano bogini bogactwa i nieuczciwych zysków jedno z dzieci mojej muzy.
— To coś nowego — odparł mały człowieczek — nie wierzyłbym nigdy, że można jeszcze w tych czasach sprzedawać poematy.
— Zamilcz już — wykrzyknął poeta — już czas obyś sam się przedstawił swoim gościom. Jeśli natychmiast tego nie uczynisz, zrobię to za ciebie.
— Cisza — zawołał mały człowiek — wiecie przecież sami dobrze, że ja nie mogę opowiedzieć głośno mego życiorysu. Jestem przecież anarchistą!
— Odpowiedział mu głośny wybuch śmiechu.
— Jeśli ty jesteś anarchistą — oświadczył poeta liryczny — to ja jestem z pewnością bandytą przydrożnym.
— Hola, Charles — wtrącił się muzyk. — Czy wiesz przynajmniej co to jest anarchista?
— Pogardzam kalumniami — odparł mały, choć twarz jego poczerwieniała jak pomidor.
Każdy człowiek wątpiący w jego przekonania polityczne stawał się jego osobistym wrogiem.
— Jak śmiecie wątpić w prawdę moich słów? — zapytał surowym głosem.
— Tere fere kuku — odparł poeta liryczny — wszyscyśmy tu dotknięci jakąś nieszkodliwą manią. Ale najbardziej dotknięty ze wszystkich jesteś ty ze swoją manią polityczną.
— Kelner! — wrzasnął mały grzmiącym głosem.
Jakieś dziwaczne indywiduum w wyświechtanym ubraniu i z brudną serwetką pod pachą zjawiło się przy stole.
— Co szanowny pan rozkaże?