Strona:PL Lord Lister -17- Tajemnicza bomba.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy nie masz przypadkiem zamiaru fabrykowania prawdziwych bomb? — zapytał z odcieniem niepokoju w glosie.
— Ależ nie — odparł Raffles — powiedziałem ci, że mój żart będzie miał raczej charakter studenckiego wybryku.
Charley wzruszył ramionami.
— Nigdy nie mówisz z góry o swych planach — rzekł tonem wyrzutu.
— To o wiele lepiej — odparł Raffles, śmiejąc się. — W ten sposób wszystko co robię ma dla ciebie urok nowości i niespodzianki. Wróćmy teraz do domu. Natychmiast przystąpię do nowego ataku na osobę urzędową Baxtera i na jego antyhygieniczne biuro.

Następnego dnia Raffles wstał o godzinie szóstej rano ku wielkiemu zdumieniu Charleya.
— Wstań, śpiochu — rzekł, potrząsając przyjaźnie swego przyjaciela. Musimy poszukać czegoś po śmietnikach!
Charley spojrzał na niego ze zdumieniem. W milczeniu udał się za Rafflesem i po chwili przynieśli dwa talerze, pełne popiołu. Obydwaj udali się do łazienki.
— Poczekaj na mnie chwilę — rzekł lord — zaraz tu powrócę.
Charley, który nic nie rozumiał z tego wszystkiego, kiwnął głową na znak zgody.
— Wezmę w międzyczasie kąpiel — rzekł.
— O, nie — odparł żywo lord Lister — Dziś obejdziesz się bez kąpieli. To nie wskazane. Idę do naszej garderoby-kostiumierni...
— Cóż on znowu knuje? — szepnął Charley. — Nie wiem jak powiązać razem talerze popiołu z preparatami chemicznymi?
W międzyczasie Raffles udał się do kostiumierni. Nazywał w ten sposób duży pokój, gdzie stało kilka głębokich szaf. W szafach tych wisiały rozmaite kostiumy, pozwalające mu zmieniać do niepoznania swój wygląd. Po chwili poszukiwania wyjął z szafy parę granatowych spodni roboczych, kilka brudnych koszul i dwie błękitne bluzy. Wyciągnął również dwa fartuchy skórzane, przewiesił je sobie przez ramię i wrócił do swego sekretarza.
— Ubieraj się, — Charley, — rzekł, dając mu ubranie.
— Co to wszystko ma znaczyć — myślał Charley, ubierając się spiesznie.
— Wspaniała historia... Zobaczysz — rzekł Raffles.
Raffles przebrał się również i zwracając się do swego sekretarza, zapytał:
— Za kogo wziąłbyś mnie teraz?
— Za wędrownego druciarza lub kominiarza — rzekł Charley.
— Dlatego też musieliśmy starać się o popiół. Zwilż twarz i ręce i posmaruj się sadzami!
— Miła toaleta poranna — mruknął Charley, spełniając polecenie swego przyjaciela. — Zamiast odświeżającej kąpieli, nowa warstwa brudu!
Tak przebrani opuścili willę, kierując się w stronę autobusu.
— Chyba nie masz zamiaru iść do Scotland Yardu? — zapytał Charley przerażony, widząc, że autobus idzie właśnie na tę ulicę.
— Czemu nie? — odparł Raffles. — Kto śmiałby nam przeszkodzić?
Wysiedli przed bramą Scotland Yardu.
— Dokąd to? — zapytał policjant na warcie.
— Jesteśmy ze związku kominarzy... Mamy przeczyścić kominy — rzekł Raffles krótko.
— Dobrze, możecie wejść...
Znaleźli się na podwórzu. Lister zabrał ze sobą rozmaite narzędzia, potrzebne do pracy, jak szczotki, szczypce i młotki. Minęli podwórze i weszli do wartowni policyjnej, sąsiadującej z gabinetem inspektora.
— Hej, panowie — zawołał Raffles — musicie wyjść stąd na piętnaście minut... Mamy sprawdzić piece... Narobimy tu sporo dymu....
— Dobra — odparł jeden z policjantów. — Nie marudźcie długo, mamy dziś sporo roboty...

— Do diaska — zaklął w parę minut potem inspektor policji. — Co to za dym?
Marholm zakasłał się... Otworzył drzwi i ujrzał dwóch kominarzy, którzy zdjęli rury od pieca, stojącego w wartowni.
— Co się stało? — zapytał.
— Nic.. Pełno dymu i brudu... — odparł Raffles krótko.
— Sam to widzę, przyjacielu... Czy to jednak konieczne?
— Chyba że tak — odparł robotnik. — Może pan sam naprawi piec, zamiast nas.
Pchła zamknął drzwi i wyjaśnił Baxterowi, że czyszczono piece.
W kilka minut później piec w wartowni został prawdopodobnie oczyszczony i obydwaj robotnicy weszli najspokojniej w świecie do biura inspektora.
— Goddam! Czego tu chcecie? — krzyknął Baxter.
Miał pełne ręce roboty: Marholm pomagał mu przy redagowaniu sprawozdania z bombowego zamachu.
— Dziwne pytanie... — odparł mrukliwie Raffles. — Widzicie przecie, żeśmy tu przyszli na robotę.... Jeśli chcecie najeść się dymu, to możecie zostać w tym pokoju. Jeśli nie, to przejdźcie do sąsiedniego pokoju. Będziemy gotowi za pięć minut.
— Chodźmy, Marholm — rzekł Baxter. — Zabierzcie ze sobą wszystkie papiery... A wy spieszcie się, przyjaciele!
— Dobra, panie szefie — odparł Raffles — nie miejcie strachu!
Zdążył już zdjąć rury od pieca... Gęsty dym napełnił cały pokój....
Baxter wychodząc z gabinetu usłyszał następujące słowa:
— Ten piec jest zupełnie zatkany — rzekł jeden z kominiarzy. — Trzeba będzie przeczyścić dobrze przewody.
Natychmiast gdy Baxter opuścił pokój, kominiarz skoczył do biurka, ukląkł i począł przybijać coś do teczki. Następnie zaczął manipulować około flakoników. Trwało to zaledwie minutę, poczem powrócił do pieca. Gdy skończył obydwaj robotnicy wyszli z gabinetu i powtórzyli podobną operację w dwóch innych biurach. Następnie w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku opuścili wolnym krokiem Scotland Yard. Nikt oczywiście nie podejrzewał ich o dokonanie jakichś podejrzanych machinacyj.