Strona:PL Lord Lister -17- Tajemnicza bomba.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy pół godziny potem Marholm wrócił do biura, zauważył dużą kartkę papieru, przyczepioną do teczki. Pochylił się z zainteresowaniem i przeczytał:

Drogi inspektorze Baxter!
Jak dowiedziałem się z Daily Mail, nie zwraca pan najmniejszej uwagi na skargi, skierowane do Pana bądź przez personel, bądź przez osoby trzecie, na porządki panujące w Scotland Yardzie. Wentylacja oraz stan hygeniczny pozostawiają bardzo wiele do życzenia.
Sprawdziłem to osobiście i skonstatowałem, że oddycha się tam powietrzem, które można porównać jedynie z zaduchem panującym w chlewie. Warstwa kurzu pokrywająca wszystko dochodzi do nieprawdopodobnej grubości. Wizyta moja miała jedynie na celu sprawdzenie warunków sanitarnych, w jakich pan pracuje. Byłbym niepocieszony, gdyby pan skutkiem kurzu zapadł na galopujące suchoty skomplikowane z gruźlicą kości. Radziłbym Panu przeprowadzić natychmiastową dezynfekcję wszystkich ubikacyj.
Zechciej łaskawie przyjąć serdeczne pozdrowienia. Pański — John C. Raffles

— Do licha! — zaklął Pchła. — Nowy kawał Rafflesa...
Jak błyskawica wpadł do prywatnego gabinetu Baxtera.
— Kapitanie!... Inspektorze!....
Inspektor, rozciągnięty na sofie, chrapał potężnie.
Pchła wrzasnął mu raz jeszcze nad uchem:
— Pali się!... Pali się!...
I ten rezultat nie dal żadnego rezultatu. Pchła wrzasnął jeszcze głośniej:
— Raffles!.. Raffles!...
Jak tygrys skoczył Baxter na równe nogi.
— Gdzie?.. Kiedy?... W biurze? Goddam! Nie przerażaj mnie na miłość boską! Co się stało z Rafflesem?
— Nic mu się nie stało, tylko panu przydarzyła się nowa przykrość. Podczas gdy pan chrapał tutaj tak głośno, jakgdyby pracowała piła parowa, Raffles gospodarował w najlepsze w pańskim biurze... Napisał do pana list miłosny.
Twarz inspektora przybrała wyraz osłupienia. Marholm zaśmiał się.
— Czemu wyjesz, stary ośle? — zawył Baxter z wściekłością. — Zabraniam ci śmiać się podszas służby.... Zapominacie o dyscyplinie pruskiej, którą zastosowałem wobec mych podwładnych. Stać na baczność, jak się do mnie mówi!
Pchła wyprostował się na baczność, przyczem palce jego wykonały podejrzane ruchy.
Baxter spostrzegł to i krzyknął ze złością:
— Przestań wreszcie bębnić palcami po spodniach!
— Pan, pozwoli, panie inspektorze!
— Nic nie pozwalam — odparł ostro grubas. — Stać spokojnie i nie grać palcami na fortepianie, kiedy się do mnie przemawia...
— Dobrze — odparł Marholm. — Na moim biurku zastałem przymocowany dosyć długi list, prawdziwy poemat liryczny prozą... Mówi się tam o zdrowiu, kurzu i brudzie, panującym w Scotland Yardzie.
— To zupełnie niesłychane — powiedział Baxter. — To wypadek nienotowany w dziejach Scotland Yardu! Czemże się zajmuje ten zbrodniarz, idiota i błazen? Jeśli mu się nie podoba, poco tam przychodzi? Kto go o to prosił?
— Hm.... Prawdopodobnie zamierza ponowić tę wizytę, bo prosi pana o zrobienie porządków... Nie chce sobie ubrudzić czubków palców, panie inspektorze!
Baxter podniósł rękę, jakgdyby chciał spoliczkować swego sekretarza. Oczy jego wyszły z orbit, twarz poczerwieniała.
— Czy jeszcze będziesz mi tu śpiewać hymny pochwalne na jego cześć? Niech was wszyscy diabli wezmą, Marholm! Zabraniam wam na przyszłość odzywać się do mnie w ten sposób. To już graniczy z niesubordynacją! Jesteście anarchistą! Tak, zupełnie słusznie...: niebezpiecznym anarchistą!
— Czemu nie? — zapytał Marholm zimno. — Jeśli nie jest nim Smoluch, musicie znaleźć innego!
— Kto nie jest anarchistą? — zapytał Baxter, spoglądając na Marholma przerażonym wzrokiem. — Smoluch miałby nie być anarchistą?
— Mam nadzieję, że pan mnie zrozumiał właciwie... To tylko gra słów. Chciałem przez to powiedzieć, że okryliśmy się sławą, aresztując Smolucha, który choć może nie jest tym, za co go uważamy, jest jednak smoluchem.
Baxter odął policzki:
— Działacie mi na nerwy, Marholm.... Przez was umrę kiedyś na apopleksję... Jestem pewien, że Smoluch jest niebezpiecznym anarchistą, poszukiwanym przez policję wielu państw.
— Być może — rzekł Marholm drwiąco. — Czy przyszedł pan sam do tego wniosku? Jeśli tak, to mogę panu powinszować... Nigdy jeszcze nie mieliśmy do czynienia z tak niegroźnym anarchistą, jak nasz Smoluch... To biedak, nędzarz, który w życiu nie potrafiłby zabić muchy... W każdym razie, z tą bombą to był zwykły kawał... Widocznie jeszcze zbyt mało pokazaliśmy światu, co potrafimy... Prawdziwych przestępców schwytać nie możemy. Gdy natomiast znadujemy puste pudełko od sardynek, aresztujemy pierwszego niewinnego gościa.... To się nazywa praca! Jeszcze dotąd pamiętam, jakiego strachu się najadłem!.. A pan panie inspektorze, każdą napotykaną potem paczkę kazał wyrzucać przez okno. Myślał pan, że może kryje się w niej bomba. Niechże więc wybucha gdzie indziej, byle zdala od pańskiej cennej osoby! Oczywiście, że bomby tam nie było.... Ten Smoluch to poczciwe stworzenie, wspomni pan jeszcze moje słowa!
— Milcz!... Milcz!... Dosyć — zawył Baxter.
Zasłonił rękami uszy i rzucił się w kierunku biura. Zbliżył się do biurka Marholma i przeczytał list, pozostawiony tam przez Rafflesa. Studiował go dobry kwadrans, poczem rzekł krótko:
— Marholm, powiedźcie mi całą prawdę — rzekł. — Czy list ten nie jest głupim żartem z waszej strony? Przecież to wyście go napisali czyż nie tak?
— Jakże pan może o coś podobnego mnie podejrzewać?
— Bardzo zwyczajnie... Wiecie dobrze, że jestem londyńskim Sherlockiem Holmesem. Nikt nie może wyprowadzić mnie w pole... Tym bardziej wy, Marholm... Aby napisać taki długi list, trzeba