Strona:PL Lord Lister -13- Złodziej okradziony.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy poznaje pan te przedmioty? — zapytał sędzia śledczy.
Stahl wydał okrzyk zdziwienia
— Oczywiście. Jest to kapelusz i suknia mej towarzyszki podróży
— A kaseta?
— Wydaje mi się, że...
Obejrzał uważnie kasetę i rzekł pewnym tonem:
— Jest to kaseta w której wiozłem diamenty. Czy schwytaliście złodziejkę?
— Niestety nie — odparł Hofman.
— Jesteście jednak panowie na śladzie... Czy to wyście wyłamali zamki?
— Nie — odparł sędzia — Znaleźliśmy już ją w tym stanie. Powiedział pan niedawno, że skradziono panu również klucze. Czy jest pan pewien, że to ta sama kaseta?
— Oczywiście, świadczy o tym kolor, rozmiary, dwa zamki — wszystko to zgadza się dokładnie. Skradziono mi również portmonetkę, w której miałem obydwa klucze.
— Nie rozumiem, dlaczego złodziejka nie użyła kluczy, a zabrała się do trudnej roboty wyłamywania zamków. Niewątpliwie musiała mieć przy sobie przyrządy do włamania. Czy nic pan nie zauważył, panie Stahl?
— Nie.
— Jak wyglądały jej bagaże?
— Jedna waliza i pudło z kapeluszami. W trakcie podróży kilkakrotnie otwierała walizę, tak, że mogłem rzucić okiem do jej wnętrza. Nie spostrzegłem w niej jednak nic niezwykłego.
Trzej ludzie napróżno głowili się nad rozwiązaniem tej zagadki. Doszli do wniosku, że dama zdjęła z siebie kostium, wyrzuciła go przez okno i pozostała w sukni, którą niewątpliwie miała pod spodem. W tej sukni, której Stahl nie znał, wysiadła spokojnie na dworcu berlińskim. Jak jednak wytłumaczyć należało włamanie do kasety?
Sędzia Becker oparł głowę na dłoni.
Słowa, wypowiedziane przez agenta Lehnera, zabrzmiały znów uparcie w mózgu komisarza policji „może jesteśmy na fałszywym tropie... może sprawcą kradzieży jest ktoś inny, o kim nie myślimy zupełnie. Może jest nim sam John C. Raffles...“
Milczenie przerwał sędzia.
— Widocznie złodziej chciał zmylić naszą czujność i naprowadzić nas na fałszywy ślad — rzekł.
— Nie sądzę — odparł komisarz policji. — Moim zdaniem złodziejka nie potrafiłaby nawet otworzyć kasety.
— Ale posiadała ona klucze. Mimo to wszystko rozbija się o jeden argument: złodziej mający klucze nie bawi się w odrywanie zamków.
Po wyjściu Stahla i Hofmana, Becker zapalił papierosa i w zamyśleniu począł śledzić unoszące się w powietrzu dymy.
Jeśli złodziej nie mógłby oderwać zamków od kasetki, to należało dojść do przekonania, że to nie nasza pasażerka dokonała kradzieży. Przypuszczenia sędziego poczęły nabierać cech prawdopodobieństwa. Samo zagadnienie przedstawiało się jeszcze bardziej tajemniczo. Należało wszystko rozpocząć od początku.


∗             ∗


Komisarz Hofman postanowił wyjaśnić wszystkie okoliczności związane ze spadkiem po Wendlandzie. W tym celu udał się do adwokata zmarłego. „Doktór Leuthold Adwokat“. — przeczytał na metalowym szyldziku umieszczonym na drzwiach eleganckiego mieszkania na Kurfürstenstrasse. Hofman wszedł na wyłożone puszystym dywanem schody i zadzwonił.
Doktór Leuthold okazał się człowiekiem nader miłym i uprzejmym. Był przyjacielem i zarazem administratorem majątku doktora Wendlanda i nikt nie był bardziej od niego powołany do dostarczenia właściwych informacyj.
— Mój przyjaciel nie zostawił niestety testamentu — odparł adwokat.
Majątek jego nie znalazłby się wówczas w godniejszych rękach. Wielokrotnie przed śmiercią mówiliśmy z nim o zapisie na cele publiczne, ale sprawa ta pozostała w stadium projektów. Wendland był filantropem i idealistą. Przedwczesna śmierć nie pozwoliła mu dokończyć rozpoczętego dzieła.
— Bardzo przepraszam za niedyskretne pytanie — rzkł Hofman. — Czemu doktór Wendland nie chciał, aby majątek po nim odziedziczyła jego rodzina?
Bliskich krewnych, to jest sióstr i braci, nie miał. Był kawalerem. Majątek przypadnie dalszym krewnym, jeśli oczywista diamenty się odnajdą.
Hofman pożegnał się.
W zamyśleniu przeszedł Kurfürstenstrasse, Linden Alee i skręcił w Kant-strasse.
Zapadał wieczór. Wielkie lampy rzucały jaskrawe światło na chodniki i trotuary. Wystawy sklepów oświetlone były rzęsiście. Komisarz policji doszedł do dwudziestego numeru i obejrzał się dokoła. Po drugiej stronie ulicy stał przed wystawą krawca wysoki i barczysty człowiek, pochłonięty podziwianiem jakiejś stronicy z żurnalu mód. Wyglądał na przyzwoitego kupca z prowincji. Był to Lehner.
— Co nowego? — zagadnął go Hofman.
— Nic, panie komisarzu. Stahl jeszcze nie wyszedł z domu.
Komisarz obejrzał w lustrze, znajdującym się na wystawie, dom położony naprzeciwko. Na drugim piętrze w narożnym dwuokiennym pokoju paliło się światło. Był to pokój Stahla. Ponieważ niezręcznie było mu stać przed wystawą, Hofman wszedł do pobliskiej cukierni. Z okna tej cukierni mógł obserwować swobodnie dom, w którym zamieszkiwał Stahl. Po dwuch godzinach światło w pokoju Holendra zgasło. Hofman zapłacił rachunek. W parę minut później drzwi domu się otwarły i ukazał się w nich Stahl.
Hofman ruszył w ślad za nim. Przed komisarzem szedł jakiś wysoki elgancko ubrany mężczyzna. Kroczył spokojnie nie zwracając uwagi na to, co się działo na ulicy. Jego szczupła twarz miała wyraz energiczny, czarne wąsy dodawały jej pewnej surowości.
Mężczyzna zatrzymał się na przystanku tramwajowym. Niedaleko od niego stanął Stahl. Holender i nieznajomy wsiedli do tramwaju idącego w kierunku śródmieścia. Lehner, aby nie stracić ich z oczu, skoczył na przednią platformę. Hofman wsiadł do taksówki.
Na Friedrich - Strasse, gdzie koncentruje się życie nocne stolicy, Stahl wysiadł i zmieszał się z tłumem. Można tam było spotkać o tej porze najróżnorodniejsze typy. Poczynając od cudzoziemców