Strona:PL Lord Lister -11- Uwięziona.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
4

na piwo. Ale nie zaczynaj od robienia głupstw. Nie wolno ci powtarzać więcej podobnych scen. Miałabyś wówczas ze mną do czynienia.
Chudymi rękami wpiła się w ramiona dziewczyny i potrząsnęła nią silnie.
— Nie chcę ci więcej powiedzieć na pierwszy raz — dodała łagodniejszym tonem, widząc przera żenie malujące się na twarzy dziewczyny — Być może, że nie zdajesz sobie sprawy ze szczęścia, które cię spotkało. Dopiero później zrozumiesz, żeś nie miała racji. Przyrzeknij mi, że będziesz grzeczna, moja gołąbko, a z pewnością będziesz szczęśliwa!
Nie zbliżaj się do mnie i zachowaj swoje rady dla siebie! — krzyknęła dziewczyna, cofając się instynktownie w tył, aby uniknąć dotknięcia starej megiery — Chcę natychmiast opuścić to piekło! Czy rozumiesz?
Dziewczyna z wściekłością tupnęła nogą. Złość dodała jej jeszcze uroku. Piękność jej zwróciła na siebie uwagę starej, która spojrzała na nią z podziwem.
— Doskonale, bardzo dobrze! — rzekła po chwili. — Cóż powiedzą na to moi panowie gdy im opowiem tę przygodę?
Dziewczyna z zaciśniętymi pięściami zbliżyła się do starej.
— Czy spełnisz moje rozkazy? — rzekła hamu jąc wściekłość — żądam mej walizy i mego ubrania. Natychmiast opuszczam to piekło!
— No, no — rzekła łagodnie stara — dom ten jest szczelnie zamknięty i tylko osoba która cię tutaj sprowadziła posiada klucz. Nie da ci go z pewnością, możesz być tego pewna. Jesteśmy zbyt radzi widzieć cię u nas. Możesz być spokojna, że nie wyjdziesz stąd, chyba...
— Ale ja muszę stąd wyjść! — krzyknęła dziew czyna. — Jeśli nie żywa to umarła! A teraz — dodała wskazując starej drzwi rozkazującym ruchem — precz stąd! Stara Murzynka wyślizgnęła się jak kocica, szybko wyjęła z zamka klucz włożyła go z zewnętrz nej strony do zamka i przekręciła.
Gdy dziewczyna rzuciła się do drzwi, były już zamknięte.
Znalazła się w potrzasku.
Przez chwilę stała jak sparaliżowana. Drzwi były z solidnego, masywnego dębu i nawet marzyć nie mogła o ich wyważeniu.
Cóż robić?
Nagle powzięła decyzję.
Tryumfalny uśmiech rozjaśnił jej rysy. Jakiś plan dojrzał widocznie w jej głowie. Otworzyła dużą szafę. Znalazła w niej kilka wieczorowych sukien i trochę bielizny. Dziewczyna posmutniała na ten wi dok. Było to wszystko, co odtąd miało stanowić jej własność. Wyjęła rzeczy te z szafy i zabrała się do jej przesuwania. Z trudem udało się jej przesunąć ją w róg pokoju. Powtórzyła ten manewr kilka razy. Za pierwszym razem przy przesuwaniu szafy jakiś przedmiot upadł na ziemię. Był to jakiś długi i wąski przedmiot, zawinięty w papier i przymocowany gumką przypominającą podwiązkę. Nasza młoda bohaterka umieściła paczkę tę na tualecie nie zwracając na nią uwagi. Nie ustała w pracy dopóki nie udało się jej przesunąć szafy na drzwi. Minęło kilka minut.
Zbliżyła się do okna i wyjrzała na ulicę. Po przeciwległej stronie stał elegancki młody człowiek, który ukłonił się jej uprzejmie. Przerażona, cofnęła się od okna. Twarz jej pokryła się rumieńcem. Po kilku jednak minutach wróciła na to samo miejsce i ukryta za firanką wyjrzała po raz wtóry. Widocz nie młody człowiek poszedł dalej swoją drogą.
— Nie było to jednak zgodne z rzeczywistością.
Nieznajomy przeszdł na drugą stronę ulicy i ukrył się we wnęce bramy domu nr. 6.
Towarzyszył mu jakiś człowiek, mniej wytwornie wyglądający i o wiele starszy. Człowiek ten, barczysty i wysportowany, miał pociągłą bladą twarz szare oczy tryskające inteligencją i energią. Po raz drugi przypuszczono atak do hermetycznie zamkniętych drzwi. Barczysty nieznajomy wyjął ze swej kieszeni rozmaite przyrządy i ukryty za plecami swego towarzysza pracował pilnie przy otworzeniu zamka. Jeszcze raz jednak wysiłki pozostały bez skutku.
— Zostaw, Harry — szepnął wreszcie starszy z dwuch mężczyzn, rezygnując ze spełnienia swego zamiaru. — To nie doprowadzi do niczego. Drzwi są mocno zaryglowane od góry do dołu. Szczwany lis, który tu mieszka umiał się obwarować doskonale!
— Czy myślisz mistrzu, że jest on w tym domu lub też przynajmniej w Londynie?
— Nie ulega kwestii — odparł Sherlock Holmes.
Był to bowiem sławny detektyw wraz ze swym wiernym uczniem Harry Taxonem.
Od dłuższego czasu usiłowali oni wedrzeć się do domu, niebezpiecznego bandyty Roberta Shayne.
— Pójdź, Harry, tracimy czas napróżno. Spróbujemy go podejść w inny sposób...
Obydwaj mężczyźni oddalili się powolnym krokiem

Przyjaciele przy pracy

John Raffles i Charley nie tracili czasu.
— Jak się masz, chłopcze? — przywitał Lister przyjaciela, pokrzepiongo krótkim snem i odświeżającą kąpielą. — Po wczorajszej uroczystości powinienem rozpocząć nowy rok mego życia od dobrego uczynku. — Mam wrażenie, że już wiem na wet od czego...
— Co myślisz o wczorajszych wypadkach Edwar dzie?
— Muszę dowiedzieć się bliższych szczegółów, drogi Charley. — — Nie wiemy prawie nic, a muszę ci powiedzić, że snuję na ten temat moc domysłów. Napij się kawy — dodał, widząc zdumioną twarz Charleygo. — Musimy się śpieszyć aby uratować to, co jeszcze pozostało do uratowania.
Po upływie pół godziny przybyli pod znany nam dom. Sprawdziwszy, że brama była zamknięta przeszli na drugą stronę ulicy.
— Spójrz, Edwardzie — szepnął Charley swemu towarzyszowi. — Okno jest otwarte!
— Istotnie — rzekł lord Lister — Doskonała wróż ba. Mam wrażenie, że nasza praca nie będzie zbyt trudna.
Pwnym krokiem wszedł do domu, znajdującego się naprzeciw nr. 6. Miał on tylko dwa piętra i był nieprawodopodbnie zrujnowany. Na schodach nie spotkali nikogo. Z łatwością zapomocą wytrycha otworzyli drzwi, prowadzące do jednej z mansard. Wybrali umyślnie mansardę o najszerszych oknach. W mansardzie tej umieścili starą, połamaną drabinę. Raffles wdrapał się na nią pierwszy i wyjrzał przez okno. Tuż naprzeciw niego znajdował się po-