Strona:PL Lord Lister -11- Uwięziona.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
3

Raffles wzruszył ramionami. Dokoła panowało milczenie. Obydwaj przyjaciele nasłuchiwali jeszcze dobrą chwilę, po czym powoli zbliżyli się do drzwi wejściowych.
— Nr. 6 — szepnął lord Lister, spoglądając na masywne drzwi.
Nacisnął na dzwonek, i przyłożył ucho do dziurki od klucza.
Wyprostował się po chwili i wyjął z kieszeni wytrych. Męczył się kilka dobrych minut koło zam ka, lecz bezskutecznie.
— Słuchaj Charley: Zacznij maszerować tam i z powrotem przed tym domem. Chodź głośno, aby cię słyszano.
Po paru minutach lord Lister począł skradać się w kierunku drugiej strony tego samego domu. Tam ukrył się w ciemnym kącie, nie przestając ze swego miejsca naśladować odgłosów kroków, masze rującego tam i z powrotem człowieka.
Nie długo czekał na efekt, który chciał osiągnąć.
W domu pod nr. 6 podniesiono delikatnie roletę i w świetle ulicznej latarni ukazała się w oknie twarz mężczyzny z dużą czarną brodą. Mężczyzna ten najwidoczniej chciał zobaczyć skąd hałas ten pochodzi.
Tymczasem Charley, idąc za przykładem Raffesa schował się we wnęce bramy domu nr. 6. Mężczyzna nie spostrzegł więc nikogo. Zbliżył swą twarz do szyby i począł uważnie badać teren. Nie zauważył jednak nic niezwykłego. Otworzył wreszcie okno i wychylił się. Raffles spostrzegł ze zdziwieniem że człowiek obdarzony tak pięknym zarostem, był kompletnie łysy. Raffles nie mógł rozróżnić jego ry sów. Wydawało mu się, że jest on w sile wieku. Mężczyzna zamknął wreszcie okno i poczekawszy chwilę za szybą zasunął rolety i zniknął.
Zachowując wszelkie środki ostrożności Charley zrobił duży łuk i zbliżył się do swego przyjaciela. Bez słowa wziął go za ramię i pociągnął za sobą. Gdy doszli do małego placu, znajdującego się u wylotu tej ulicy Raffles skinął na przejeżdżającą taksówkę i kazał się wieźć do hotelu.
W numerze hotelowym zdjęli z siebie przemoczone deszczem i przesiąkłe mgłą palta i zamówili mocną kawę. Raffles rozparł się wygodnie w fotelu i zapalił papierosa.
— Słuchaj Charley, ostatnia historia nie wychodzi mi jednak z głowy. Czyś zapamiętał przynajmniej ulicę i dom?
— Oczywista, Edwardzie. Williams Street nr. 6.
— Muszę koniecznie dowiedzieć się, co to wszystko znaczy. Cóż sądzisz o tym, Charley?
— Ja nic — odparł zagadnięty. — Zbyt dobrze znam tę dzielnicę, abym mógł się łudzić co do moralności jej mieszkańców.
— Być może, że się mylisz — rzekł Tajemniczy Nieznajomy. — Ja podejrzewam coś zgoła innego. Pomówimy jeszcze o tym, gdy obaj będziemy bardziej wypoczęci. Być może, że w międzyczasie znaj dziemy jakieś rozwiązanie. Dziś jestem zbyt przemę czony, aby o tym myśleć.
Uścisnął rękę Charleya i udał się do swej sypialni. Charley poszedł za jego przykładem i wkrótce równe ich oddechy świadczyły o tym, że obydwaj przyjaciele pogrążeni są w głębokim śnie.

Piekło

Dzień wstawał mglisty i ulice Londynu były jeszcze puste. Miasto powoli budziło się z letargu.
Na Williams Street pod nr. 6 panowała kompletna cisza. Wychodzące na ulicę okna zamknięte były szczelnie, jak gdyby jeszcze trwała noc. Tylko w jednym z mieszkań znajdowały się czerwone rolety. Cała kamienica wyglądała na niezamieszkałą. Nikt nie przypuszczał, że nieruchomość ta posiada podziemne przejście wychodzące na ulicę biegnącą równolegle do Williams Street. Ulica ta bowiem oddzielona była od Williams Street dużym ogrodem. Właściciel tego domu bogaty stary kawaler uchodził za wielkiego dziwaka większą część roku spędzającego zagranicą. Nieruchomości owej nie chciał sprzedać ponieważ rodzice jego mieszkali w niej przeszło trzydzieści lat. Prawdopodobnie jednak, miał poważniejsze względy, aby nie wyzbywać się ojcowizny.
Za pośrednictwem osoby podstawionej nabył nieruchomość przy Market Street nr. 24. której ścia ny graniczyły z jego ogrodem. W ten sposób mógł bez trudu przejść przez ogród z jednej nieruchomo ści do drugiej nie zwracając niczyjej uwagi.
Robiło się coraz jaśniej i olbrzymie miasto budziło się ze snu do codziennego normalnego życia. Światło wdarło się również do pokoju, którego okna zasłonięte były szczelnie czerwonymi roletami. W pokoju tym stało szerokie wygodne łóżko, tualetka, szafa i dwa krzesła. Na łóżku leżała kobieta z twarzą przytuloną do poduszki. Jej długie włosy złotymi falami opadały na kołdrę. Od czasu do czasu nerwowe drżenie wstrząsało jej ciałem. Nie słychać yło oddechu. Drobna biała rączka błądziła po kołdrze, jak gdyby szukając oparcia. Z ulicy dały się słyszeć elastyczne męskie kroki. Szybkim ruchem kobieta usiadła na łóżku i poczęła nasłuchiwać dopóki odgłos ten nie zamilkł. Przesunęła ręką po czole i zamyśliła się. Była uderzająco piękna. Grecki nos, błękitne oczy, ciemne łuki brwi, maleńkie usta, tworzyły całość doskonałą. Mogła mieć najwyżej siedemnaście lat. Na twarzy jej malował się wyraz strachu, usta drżały nerwowo, oczy pełne łez błądziły z jednego przedmiotu na drugi, wreszcie z płaczem opadła z powrotem na poduszki.
Dało się słyszeć energiczne pukanie i krzykliwy kobiecy głos zażądał otwarcia drzwi.
Młoda dziewczyna drgnęła, ubrała się machinalnie, umyła szybko i uczesała.
Kobieta widocznie odeszła. Słychać było jej ostry, krzykliwy głos dochodzący z korytarza. Po chwili wróciła po raz wtóry i poczęła się jeszcze energiczniej dobijać do drzwi.
Młoda dziewczyna skierowała się do drzwi i otworzyła. Na progu stała stara Murzynka o szarych odbarwionych przez lata policzkach. Uprzejmy grymas rozlał się po jej szerokiej twarzy.
— Dzień dobry, ślicznotko! Jak ci się spało? Chodźże bliżej. Niechże cię zobaczę przy świetle! Mówiąc te słowa weszła do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Pociągnęła za sobą wyrywającą się dziewczynę i stanąwszy przy oknie poczęła jej przyglądać się z żywą przyjemnością.
— Nie bądźże głupia! — rzekła grożąc jej palcem. — Pocóż ten strach? Przed kim? Nikt nie zrobi ci nic złego, moje dziecko. Jesteś zbyt piękną. Chcemy jedynie twego dobra. Czy ty tego nie rozumiesz? Gdyby w Havingowie mogli cię zobaczyć Cóż myślisz? Daliby mi napewno funta sterlinga