Strona:PL Lord Lister -08- Kradzież w wagonie sypialnym.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
14

bynajmniej na tym, aby oddać je temu Hindusowi. Ponieważ jednak z czterech tysięcy funtów nie można żyć rozsądnie, postanowiłem zwiększyć mój majątek w sposób, o którym wspomniałem panu poprzednio.
— Zrozumiałem! Powtarzam więc: W najbliższy piątek jadę na Gwieździe, przeciwko Błyskowi i Hernani. Umawiam się z obydwoma dżokejami i przybywam pierwszy. Zarabiam na tym dwa tysiące funtów na czysto. Zgoda?
— Zrobione. A teraz życzę szczęścia!
Przyjaciele rozstali się. Mister Niorett opuścił stację, Carlson natomiast skierował się w stronę peronu.
Jakkolwiek rozmawiali z sobą cicho, lord Lister nie stracił z ich rozmowy ani słowa. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności natknął się na nieuczciwego wierzyciela. Yori Redżeba.
— Idźmy za nim — rzekł lord Lister do Branda, wskazując na handlarza diamentów.
— Z pewnością udaje się do Paryża, dla urzeczywistnienia swego planu.
— Jakie są twe zamiary? — zapytał Charley.
— Jeszcze nie wiem. Sądzę jednak, że złodziej otrzyma ode mnie należytą nauczkę.
— Czy masz zamiar wykraść mu owe cztery tysiące funtów?
— Wydaje mi się to zbyt dużym ryzykiem. Nie mam zamiaru oskarżyć go przed policją. Chciałbym jedynie odebrać mu pieniądze i zwrócić je dłużnikom. W razie potrzeby dołożyłbym nawet z własnej kieszeni, byleby tylko Redżeb nie poniósł żadnej straty. Pozostawiam ci wolną rękę.
— Zgoda — odparł Charley.
Znajdowali się na peronie. Carlson wszedł do wagonu wybrał pusty przedział i zajął w kącie miejsce, kładąc malutką poduszeczkę, którą niósł pod pachą. Następnie wyszedł z wagonu i począł przechadzać się tam i z powrotem po peronie.
W tym czasie lord Lister i jego przyjaciel zainstalowali się w sąsiednim przedziale, z którego mieli ułatwioną obserwację.
Zająwszy miejsca Charley wszedł do przedziału Carlsona i do spluwaczki pełnej wody wrzucił szarą kulkę, poczem wrócił do swego przedziału. Pociąg ruszył. Charley ujrzał, że Carlson zainstalował się wygodnie w kącie, jak człowiek mający zamiar przespać podróż. Zamknął oczy i pogrążył się we śnie. Po upływie pół godziny Charley, przekonawszy się, że wrzucony do spluwaczki narkotyk musiał wydzielić już dostateczną ilość usypiającego gazu, wszedł po cichu do jego przedziału i zaciągnął rolety.
Lord Lister przechadzał się tymczasem po korytarzu, bacząc pilnie na wszystko.
Charley tymczasem zrewidował starannie kieszenie Carlsona. Nie znalazł w nich jednak ani śladu banknotów. Charley odłożył wszystko na swe miejsce, wyjął kulkę z narkotykiem ze spluwaczki i, rozczarowany, powrócił do Listera.
— Z góry byłem o tym przekonany — odparł śmiejąc się Lister. — Nikt nie gotuje się do snu w wagonie, mając przy sobie cztery tysiące funtów sterlingów. Nie wiem w jaki sposób ukrył pieniądze, lecz z góry wiem jedno, że musi mieć je jutro. Jutro bowiem odbędą się wyścigi, w czasie których Carlson zamierza wykonać swój plan. Najważniejsze teraz, aby go nie stracić z oczu.


∗             ∗

Nazajutrz dwaj eleganccy panowie przybyli automobilem do Chantilly. Nasi czytelnicy rozpoznaliby w nich bez trudu lorda Listera i Charley Branda.
Zamieniwszy z sobą kilka słów, lord Lister zatrzymał się tuż obok jakiegoś samochodu, Charley zaś z niedbałą miną począł postąpować za człowiekiem, który z niego wysiadł.
Carlson, on to był bowiem, skierował się w stronę pola wyścigowego. Obydwaj przyjaciele szybko zdali sobie sprawę, dlaczego w pociągu nie znaleźli przy nim pieniędzy. Z samego rana Carlson udał się do handlarza diamentów. Całą więc jego fortunę stanowiły drogocenne kamienie, które z łatwością mógł ukryć gdzieś na ciele.
Dwaj przyjaciele wymienili z sobą porozumiewawcze spojrzenie. Carlson udał się przede wszystkim do wagi, gdzie ważono dżokejów przed startem. Noirett, przybrany w czarno-żółtą koszulkę, stał przy wadze.
Podchwyciwszy spojrzenie małego dżokeja — Carlson bez słowa udał się do okienka totalizatora. „Gwiazda“ nigdy nie była uważana za dobrego konia, to też prawie nikt na nią nie stawiał. Większość graczy stawiała na „Hernaniego“.
— Dziewięćdziesiąt tysięcy franków na „Gwiazdę“ — rzekł.
Urzędnik spojrzał ze zdumieniem na człowieka, który stawiał tak grubą sumę na marnego konia. Bez słowa jednak wręczył mu bilety.
Charley Brand, zainteresowany, zbliżył się do toru razem z Carlsonem.
Konie stały na starcie.
Na dany znak ruszyły z miejsca. „Hernani“ wysunął się na czoło. Za nim sunął „Błysk“. „Gwiazda“ natomiast startowała z dużym opóźnieniem.
Cień przesunął się po twarzy Carlsona. Szybko jednak zniknął, ustępując miejsca obojętnemu oczekiwaniu.
Nie trudno było dostrzec, że obydwaj dżokeje nie przynaglali należycie swych koni.
Gdy wreszcie „Gwiazda“ pod ciosami szpicruty zrównała się z towarzyszami „Hernani“ uskoczył w bok i zwalił się do strumienia. Upadek jednak był wykonany zbyt łagodnie, aby robił wrażenie całkiem naturalnego.
„Błysk“ usiłował walczyć o palmę pierwszeństwa, lecz przy pierwszej przeszkodzie złamał nogę. Reszta koni biegła daleko za nimi i „Gwiazda“ mimo, że nie obstawiona zupełnie przez graczy, przyszła pierwsza do mety.
Carlson rzucił się do okienka kasy. Za konia wypłacano sto dwadzieścia franków za dziesięć. Handlarz diamentów wygrał około miljona.


∗             ∗

Podczas tego Raffles otworzył drzwi automobilu, w którym szofer, oczekując na swego pana, zasnął najspokojniej. Związanie go, zakneblowanie mu ust i przebranie się w jego liberię, było dla Rafflesa dziełem jednej chwili.
Przeobraziwszy się raptownie w szofera, do złudzenia zaczął naśladować jego postawę i ruchy. W kilka minut później automobil ruszył. Raffles odwiózł nieszczęsnego chłopca do sąsiedniego lasku i powrócił szybko.