Strona:PL London Biała cisza.pdf/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ną szybkością przeleciała koło skały, która wkrótce stała się maleńkim, samotnym punkcikiem.
— No, yankess już zginął, ale co się stało z marynarzem? — krzyknął jeden z dziennikarzy.
Rasmounsen rozejrzał się na wszystkie strony — z boku widać było czarny, czworokątny żagiel. Zauważył go już z godzinę temu, kiedy wypłynął z pośród mgły i stopniowo stawał się coraz to większy i wyraźniejszy. Widocznie marynarz naprawił uszkodzenia w swej łodzi i teraz nadrabiał stracony czas.
— Macie go, tam, w tyle!
Dziennikarze zaniechali na chwilę roboty — rąbali, jak zawsze, lód — i spojrzeli za siebie. Marynarz leciał naprzód, podobny do gniewnego boga morza, już to wspinając się na grzbiety fal, już to spadając w dół, i przebiegł tuż koło nich. Olbrzymi żagiel chwytał, rzekłbyś łódkę i podnosił ją w górę, wyciągał z wody, a potem znowuż ciskał w odmęt.
— Fale nic mu nie mogą zrobić!
— Tak, ale mm... może zaryć się nn... nosem w wodę!
Nie zdążył jeszcze dokończyć tych słów, gdy czarny żagiel zniknął za olbrzymim bałwanem. Fale przewalały się w dalszym ciągu po tem miejscu, gdzie przed chwilą stała łódź marynarza, ale ta już się nie pokazywała. „Alma“ przebiegła bokiem; zdala, na powierzchni wody widać było wiosła i drewniane skrzynie, płynące po ryczących bałwanach. O dwadzieścia kroków od nich