Strona:PL London Biała cisza.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaintonowali jedną ze swoich odwiecznych pieśni. Na pieśń tę składało się kilka posępnych, złowrogich przyśpiewków, przedzielonych niezmiernie długiemi pauzami; niepodobna było nazwać jej piękną; była ona raczej straszna. Na przeciwległym końcu boiska, pod okiem szamana, tańczyło z dziesięć kobiet. Szaman strofował je surowo za każdym razem, gdy zauważył, że któraś z tancerek nie objawia tyle zapału, ile tego wymagała podniosłość chwili. Twarze kobiet w zupełności prawie zasłaniały długie, rozwiewające się, czarne włosy; powolnemi ruchami kiwały się naprzód i wtył, usiłując zachować wciąż zmieniający się rytm tańca.
Dziką i posępnej grozy pełną była ta scena zamawiań, ten potworny anachronizm. Na południu szły ostatnie lata dziewiętnastego stulecia, — tutaj panował jeszcze człowiek pierwotny, odrobinę zaledwie oddalony od wieku kamiennego, zapomniana pozostałość zamierzchłej starożytności.
Rude wilkołapy siedziały obok swych panów, odzianych w skóry zwierząt; niektóre walczyły między sobą o zdobycie wygodnego kąta; płomień ogniska połyskiwał w ich oczach i na obnażonych, długich kłach. Dokoła posępny i cichy spał las, podobny w swoim śnieżnym całunie do nieruchomej armji widm. Biała Cisza, odsunięta na chwilę w głąb puszczy, lada moment, rzekłbyś, gotowa była rzucić się do skoku. Gwiazdy jakby tańczyły na niebie, jak to się zawsze zdarza w wielkie mrozy. A Duchy Polarne pędziły po ciemnym