Strona:PL London Biała cisza.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wykonywał całkiem spokojnie. Wziął do ręki topór i jął rozcinać jedno za drugiem, zmarznięte jaja. Obejrzawszy uważnie każdą połowę, rzucał je na ziemię. Zpoczątku brał po kilka jaj z każdej skrzyni, ale potem z rozpaczą jął rąbać wszystkie jaja, naprzód z jednej skrzyni, następnie zabrał się do drugiej, trzeciej i t. d. Stos jaj na ziemi gwałtownie wzrastał. Kawa wszystka prawie wykipiała, chata była pełna swędu ze spalonego befsztyka. Ale on machinalnie rąbał i rąbał, dopóki nie opróżnił wszystkich skrzyń.
Ktoś zastukał do drzwi raz i drugi, a nie otrzymawszy odpowiedzi, wszedł do chaty.
— Ładna historia! — zawołał, ujrzawszy go przy tem zajęciu.
Jaja powoli odmarzały, a pokój zapełnił się wstrętną, duszącą wonią.
— Musiały się popsuć na statku.
Rasmounsen obrócił do niego twarz z zastygłem, obłąkanem spojrzeniem.
— Jestem Murrey, Jim Murrey, mnie tu wszyscy znają, — odezwał się powtórnie nieznajomy. — Powiedziano mi właśnie, że wasze jaja popsuły się, więc daję wam za nie dwieście dolarów. Zapewne, nawet dla psów gorsze to od łososiny, ale mimo wszystko w obecnych warunkach mogą się przydać.
Rasmounsen stał, jak skamieniały i za całą odpowiedź rzekł tylko bezdźwięcznie:
— Idźcie sobie do diabła.
— Ależ zastanówcie się. Dwieście dolarów za