Strona:PL London Biała cisza.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

takie szkaradzieństwo — to wcale nieźle zapłacone. No cóż, bierzecie pieniądze?
— Idźcie sobie do djabła, — powtórzył cicho Rasmounsen. — Idźcie.
Murrey popatrzył nań ze zdumieniem i przerażeniem i, nie spuszczając z niego oczu, wycofał się za drzwi.
Rasmounsen poszedł za nim. Znalazłszy się na dworze, puścił psy na wolność, rzucił im wszystką łososinę, którą dla nich kupił, i wziął z sanek długi rzemeń. Potem wrócił do chaty i zamknął drzwi na zasuwę. Swąd spalonego befsztyka wygryzał oczy. Rasmounsen stanął na ławie, zastępującej łóżko, przerzucił rzemień przez belkę i zmierzył wzrokiem jego długość. Nie musiała go ona zadowolnić, ponieważ postawił na ławie stołek i dopiero na nim stanął. Potem na końcu rzemienia zrobił pętlicę i założył ją sobie na szyję. A wreszcie nogą wysunął z pod siebie stołek.