Strona:PL London Biała cisza.pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ośmnaście tysięcy dolarów! — powtarzał sobie bez przerwy, porządkując równocześnie swoje nowe mieszkanie.
Właśnie kładł befsztyk na patelnię, kiedy drzwi się otwarły. Obrócił się. Na progu stał jegomość w niedźwiedziem futrze. Przyszedł, widocznie, za interesem, ale spojrzawszy na Rasmounsen’a, zawahał się.
— Słuchajcie no... widzicie... — zaczął i urwał.
Rasmounsen pomyślał, że jegomość przyszedł po komorne za chatę.
— Słuchajcie no... do diabła, wiecie... jaja są zepsute.
Rasmounsen zatoczył się, jakby dostał obuchem w głowę. Ściany chaty zakręciły mu się przed oczyma, a podłoga zachwiała pod nogami. Nie wiedząc co robi, oparł się ręką o rozpalony piecyk i dopiero przenikający ból i swąd spalonej skóry przywołały go do przytomności.
— Aha, o to chodzi, — rzekł wreszcie i wsunął rękę do kieszeni po woreczek ze złotem. — Chce pan, żebym oddał pieniądze.
— Ależ nie, nie, głupstwo pieniądze! ale czy nie macie czasem świeżych jaj?
Rasmounsen potrząsnął głową.
— Zabierz pan lepiej swoje pieniądze.
Ale tamten nie zgadzał się i poszedł do drzwi.
— Przyjdę później, — odezwał się, — jak się rozpakujecie, to mi dacie, czego potrzeba.
Rasmounsen przyniósł do pokoju pieniek do rąbania drzewa i skrzynię z jajami. Wszystko to