Strona:PL London Biała cisza.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a wiadomość ta dała mu chwilę rozkosznego zapomnienia o wszystkiem, co dotychczas przeszedł i wycierpiał.
Bez tchu, drżąc na całem ciele, dobrnął wreszcie do dawsońskiej osady. Jego psy osłabły do tego stopnia, że trzeba było zatrzymać się przy samym wjeździe do miasta; tutaj odpoczął, wspierając się ciężko na kiju. Wtem podszedł doń jakiś pan, bardzo zamożnie wyglądający, w niedźwiedziem futrze. Spojrzał ciekawie na Rasmounsen’a, na jego psy i na trzy pary sań i zapytał:
— A co tam macie?
— Jaja, — wyszeptał ledwie dosłyszalnym głosem Rasmounsen.
— Jaja!? — krzyknął tamten i podskoczył z radości na miejscu, jak warjat. — Naprawdę, to wszystko są jaja?
— Wszystko.
— Słuchajcie no, to wy pewnie jesteście tym „jajecznikiem“, — i obszedł dokoła Rasmounsen’a, by przypatrzeć mu się ze wszystkich stron. — No, czemuż milczycie, jesteście tym „jajecznikiem“, czy też nie?
Rasmounsen nie mógł powiedzieć napewno, ale przypuszczał, że on właśnie jest „jajecznikiem“; nieznajomy tymczasem trochę się uspokoił.
— Po czemu myślicie je sprzedawać? — zapytał zatrwożony.
Rasmounsen poczuł przypływ niesłychanego zuchwalstwa.
— Po półtora dolara.