Strona:PL London Biała cisza.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dwanaście tysięcy dolarów.
— Co? — zapytał ten, z którym rozmawiał.
— Nic, — odrzekł Rasmounsen i czemprędzej popędził psy.
Gdy wreszcie dobrnął do Stuart-River, odległego o siedmdziesiąt mil od Dawson, brakowało mu już pięciu psów, a reszta ledwo trzymała się na nogach ze zmęczenia. Sam zaprzęgał się do sani razem z psami i ciągnął, ciągnął, ile mu jeszcze sił starczyło. I mimo wszystko potrafił jeszcze robić po jakieś dziesięć przeszło mil dziennie. Policzki i nos niejednokrotnie już poodmrażane, przybrały purpurowo-czarną barwę i wyglądały wprost przerażająco. Wielki palec u ręki, w której trzymał kij, był również odmrożony i straszliwie go bolał. Nogę wciąż jeszcze miał zawiniętą w kołdrę i odczuwał w niej jakieś dziwne kłócia.
Chociaż zapasy żywności niezmiernie oszczędzał, a w Sixty-Mayle zjadł już ostatnie ziarnka bobu, wciąż jednak uporczywie odmawiał sobie skorzystania z jaj, w żaden sposób nie mogąc się przekonać, że ma do tego prawo i tak, chwiejąc się, co chwilę padając z głodu i znużenia, dostał się wreszcie do Indian River. Tutaj szczęśliwym trafem spotkał starego, gościnnego myśliwca, który niedawno zabił łososia; świeże mięso przywróciło częściowo siły jego i jego psom. W Insly natknął się na nowych wychodźców, którzy opuścili Dawson zaledwie przed pięciu godzinami; zapewniali go, że w Dawson za każde jajko dostanie najmniej po dolarze i dwadzieścia pięć centów,