Strona:PL London Biała cisza.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po jednemu, łącząc się za pomocą długich żerdzi, żeby módz się utrzymać w razie, gdyby lód załamał się im pod nogami; potem przywoływali psy. Podczas jednej z takich przepraw, jeden indjanin zapadł się i utonął. Zapadł się i zniknął tak szybko i bez śladu, jak nóż wchodzi w rzadką śmietanę, prąd zaś w mgnieniu oka zaciągnął go pod lód.
Drugi indjanin zbiegł tej samej jeszcze nocy; napróżno Rasmounsen w pogoni za nim posyłał kule — rewolwerem władał z większą szybkością, aniżeli celnością. W trzydzieści sześć godzin później indjanin dowlókł się do posterunku policji przy Big Salmon, przez tłómacza opowiedział policjantowi, że na drodze został jakiś szalony człowiek, obłąkany, który zwarjował na punkcie jakichś jaj i ciągle o nich tylko mówi.
Upłynęło jeszcze kilka dni i wreszcie zjawił się Rasmounsen; wszystkie trzy pary sani związane były gęsiego, a psy — wszystkie razem zaprzężone do przednich sań. Było to niesłychanie niewygodne, a gdzie droga stawała się trudniejsza, trzeba było przeciągać każde sanie zosobna; po większej jednak części, dzięki herkulesowym wprost wysiłkom, udawało mu się przewozić wszystkie sanie razem. Gdy policjanci powiedzieli mu, że indjanin znajduje się w drodze do Dawson, nie okazał najlżejszego nawet zainteresowania. Z taką samą obojętnością przyjął wiadomość, że policjanci utorowali drogę od posterunku do Pelly — każdą dobrą, czy złą nowinę przyjmował teraz z obojętnością fatalisty. Jednakże gdy mu po-