Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mąż — już ja mu się dobrze przyjrzałem. Nie mógł przejść równo przez pokój. Sama słyszałaś, jak się potknął w przedpokoju.
— Pewno o wózek Alinki — odpowiedziała. — Po ciemku nie widać.
Zarówno gniew, jak głos męża i pana, poczęły wzbierać. Dzień cały musiał się hamować wobec klijentów, zachowując na miły wieczór w domowem zaciszu przywilej stania się naprawdę sobą.
— A ja ci powiadam, że twój kochany braciszek urżnięty jak bela!
Głos brzmiał sucho, urywanie l stanowczo, a wargi jak maszyna wybijały każde słowo. Żona westchnęła i zamilkła. Była to rosła, tęga kobieta, zawsze niechlujnie ubrana, zmęczona ciężarem swego ciała, pracą i mężem.
— To wszystko miłe dziedzictwo po ojczulku, żebyś wiedziała — oskarżał dalej pan Higginbotham. — I tak samo skończy, zobaczysz. Skinęła głową, westchnęła i szyła dalej. Zgodzili się oboje, że Martin wrócił pijany. Nie umieli odczuć rzeczy wzniosłych i nie byli w stanie domyślić się, że błyszczące oczy i promienna twarz taić mogą pierwsze przebudzenie miłości.
— Ładny przykład dla dzieci! — warknął raptownie pan Higginbotham, przerywając umyślnie milczenie, uparcie podtrzymywane przez żonę. Czasem pragnął nawet, żeby mu oponowała.
— Jeśli jeszcze raz powtórzy się coś podobnego, będzie musiał zbierać manatki. Zrozumiano? nie