Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zniosę więcej tego łajdaka! tylko demoralizacja niewinnych dzieci! — Panu Higginbotham podobało się słowo „demoralizacja“, wyczytane w gazecie, i niedawno wprowadzone do jego słownika. — Ot, co jest, demoralizacja właśnie, nic innego!
Żona westchnęła raz jeszcze, smutnie pokiwała głową i szyła dalej. Mąż zabierał się ponownie do czytania.
— Zapłacił za ostatni tydzień? — spróbował raz jeszcze.
Skinęła znowu, a potem dodała cicho: jeszcze ma trochę pieniędzy.
— Kiedyż rusza na morze?
— Pewnie, kiedy wszystko wyda — odrzekła. — Był wczoraj w San Francisco i szukał statku, ale wciąż jeszcze ma pieniądze i dlatego przebiera.
— Tyż znalazł się amator do kręcenia nosem! Widział go kto! Panicz! — warczał małżonek.
— Mówił coś o szkunie, co ma wyruszyć bardzo daleko na poszukiwanie skarbu. Ale jeszcze nie zaraz. Chce się tam nająć, tylko nie wie, czy mu starczy pieniędzy na czekanie.
— Żebyż on był, psiakrew, jakiś do ludzi podobny, dałbym mu zajęcie przy sklepie. Mógłby powozić furgonem; Tom odchodzi — zawyrokował pan domu bez cienia dobrej woli w głosie.
Żona spojrzała zdziwiona i przerażona.
— Odchodzi dzisiaj wieczorem. Najął się do Carrutherów; tam mu obiecali większą pensję.
— A co! nie mówiłam, że tak się skończy! —