Strona:PL Linde - Słownik języka polskiego 1855 vol 1.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sługi. W ich towarzystwie wzrastał i rozpromieniał się coraz jaśniej zamiar pierwotny autora, a siłom przybywało ukrzepienia.
Filologowie wieku zeszłego mieli dużo podobieństwa do rnalarzów z tej epoki, kiedy jeszcze perspektywy nie znano. Odległe i bliskie przedmioty stawały w jednym szeregu, jednakiem światłem obrzucone. Brzmienie wyrazu rozstrzygało o jego pochodzeniu z bliższego lub dalszego języka, bo niewyśledzono zasad według których grupowaćby można ich powinowactwa. Słuszną powagę biblii źle stosowano. Jak pod Noego pokolenia historycy podciągali narody, tak filologowie języki ich pod pierwiastki hebrajskie, nie na organizmie lecz na materyale ich zasadzając się. Jedna mylna zasada wiodła do drugiej. Język hebrajski nie ma samogłosek w sw7em piśmie: więc tylko spółgłoskom przyznano w etymologii znaczenie, a samogłoskom go zaprzeczono. Tego rodzaju wad, równie jak i wad pochodzących z niedokładności źródeł, uniknąć nie było w mocy Lindego; to ’zaś co zależało od niego, mianowicie rozsądne i konsekwentne przeprowadzenie zasad, na jakie umiejętność ówczesna zdobyć się mogła, jest w dziele jego tak doskonałe, że pod wielą względami zasługuje na podziw i uwielbienie.

W domowem życiu znamionowała naszego autora łagodność charakteru i przywiązanie do żony i dzieci. Klęski jakich w tej mierze doznawał nie były bez wpływu na prace jego umysłowe, a jakkolwiek głęboko je czul, znosił jednak z rezygnacyą. Siedmioro dzieci miał z pierwszą żoną; z nich tylko dwie córki się wychowały. Zapadała też często i ich matka. «Teraz oto, gdy słowa te piszę (powiada w swem sprawozdaniu z Słownika), drzeć mi znowu przychodzi o życie najdroższej dla mnie w świecie osoby, która z największem przywiązaniem wszystkie trudy, i wszystkie jakie być mogą życia słodycze ze mną uprzejmie dzieli...» Umarła w roku 1823. Ożeni! się powtórnie, i miał znowu cztery córki. W roku 4836 umarła i druga jego żona, a z córek z nią spłodzonych dwie tylko żyją dziś jeszcze; jedna zaś niewielą miesiącami poprzedziła śmierć ojca. Była w ’17 roku życia i jedna z tych istot, co na wszystkich miłość zasługiwała.
Mimo prac poważnych umysłowych i obowiązków pedagogicznych, był nasz autor bardzo towarzyski i wesoły. Najmilej spominal chwile życia spędzone wT domu Ossolińskiego w Wiedniu. Bawiąc tam jako bibliotekarz i nad Słownikiem pracując,, nie unikał zabaw i zgromadzeń ówczesnych i nie raz ożywiać je umiał. Miał silną wiarę w opiekę opatrzności i w najprzykrzejszych chwilach życia nigdy o niej nie zwątpił. Utwierdziło ją następujące zdarzenie. Jedna ze znakomitych pań z Litwy przejeżdżając przez Wiedeń prosiła go, iżby się zajął przesyłką znacznej sumy pieniężnej do Włoch. Pieniądze te zostały mu skradzione przez młodego człowieka, który przy nim pracował. Mimo poszukiwań upłynęło przeszło pół roku bez żadnego śladu. Tadeuszowi Czackiemu przedstawia się w teatrze narodowym w Warszawie młody jakiś jegomość. Krótkiego w’zroku i zwykle roztargniony Czacki, jakby natchnieniem jakiem powodowany, zauważał natychmiast przeklóte i nie ze wszystkiem zagojone jeszcze ucho tego człowieka, którego pierwszy raz w życiu swojem widział, przypomniał sobie Lindego lisi, w którym wypadek ten i domniemany złoczyńca był opisany: odkryła się więc kradzież i pieniądze z małą stratą zostały odzyskane.
Nauczycielstwu oddawał się z zamiłowaniem. Przystępny i wyrozumiały dla młodzieży lubił przedsiębrać w jej towarzystwie przechadzki, zajmować jej umysł zdarzeniami z własnego lub też cudzego do-