Przejdź do zawartości

Strona:PL Leroux - Upiór opery.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do gardła, otwiera usta i chce z siebie wyrzucić nutę, która pokryje to wszystko, która zaprzeczy... uspokoi zdenerwowaną publiczność i wróci jej wiarę w ulubioną i cenioną śpiewaczkę... ale nie — znowu ten straszny, wstrętny, szatański rechot!
Na scenie działo się coś niezwykłego.
W przerażającym tym wypadku, ośmieszającym nieszczęśliwą, zrozpaczoną Carlottę, czuło się jakąś piekielną machinację.
Na sali niepokój wzrastał...
Każda inna śpiewaczka, na miejscu Carlotty, byłaby została wygwizdana... ale względem niej publiczność nie okazywała gniewu, tylko współczucie i przestrach.
Carlotta z przerażeniem, oszołomiona, wodziła oczyma po sali i scenie... Czy naprawdę stało się coś nadzwyczajnego? Może ona sama była igraszką podnieconych nerwów i wyobraźni? Co to było!? Dźwięk jakiś?... A czy to można było nazwać dźwiękiem? Dźwięk to jeszcze muzyka... ale ten odgłos szatański... skąd się wziął... kto go z siebie wydał... Czy te małe, ukarminowane usta, z których płynęły dotąd jedynie boskie melodje? Nie! nie! Zdaje się, że tego samego zdania był Carolus Fonta, partner Carlotty, bo wpatrzył się w twarz śpiewaczki z wyrazem dziecinnego zdumienia i ciekawości.
P. P. Richard i Moncharmin, siedzący w loży Nr. 5-ty, przeżywali straszne chwile.
Nadzwyczajny ten wypadek, którego w żaden