Strona:PL Leroux - Upiór opery.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiosnom, zdołała już zapomnieć o śmierci Józefa Buquet i strasznym Duchu Opery — kręciła się niespokojnie, wybuchając co chwila szczerym, dziecięcym śmiechem — fruwając między koleżankami, jak jasny, barwny motyl i brzęczeniem swojem nie dawała im spokoju. — Zwróciło to w końcu uwagę Sorelli, tembardziej że właśnie dyrektorowie pp. Debienne i Poligny schodzili pompatycznie głównymi schodami do „foyer“ — w towarzystwie poważnych krytyków, autorów, artystów i melomanów sztuki.
Niecierpliwem szarpnięciem za rękę Sorelli przywołała małą Jammes do porządku.
Wszyscy zauważyli, że dyrektorowie, przy tej wyjątkowej dla nich okoliczności, zachowali dobry humor i pogodne usposobienie — co na prowincji zadziwiłoby każdego, lecz w Paryżu wydało się naturalnem i w dobrym tonie.
Nie mógłby się bowiem poszczycić mianem „prawdziwego Paryżanina“ ten, który by nie umiał pod maską wesołości i zadowolenia ukrywać swych cierpień i wewnętrznych niepokojów. Skoro wie się, że przyjaciel pogrążony jest w smutku — nie należy go pocieszać, gdyż powie wam, że już został pocieszony; a skoro spotkało go coś dobrego, niech cię Bóg broni abyś z nim o tem mówił, albowiem Paryżanin uważa łaskawy uśmiech losu za coś bardzo naturalnego dla siebie — i zdziwi się, że ty się temu możesz dziwić. W Paryżu jest się zawsze jak na maskaradzie, —