Przejdź do zawartości

Strona:PL Leroux - Upiór opery.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozsuwa się ściana dla przejścia. Ciekawość popchnęła mnie jednego dnia do nierozważnego kroku. Zeskoczyłem do łódki i pchnąłem ją na wody, ku stronie, gdzie znikał mi z oczu Eryk. Zaledwie opuściłem wybrzeże, gdy cisza otaczająca mnie, zmącona została jakimś dalekim, podobnym do echa śpiewem. Był to zarazem śpiew i muzyka. Melodja płynęła łagodnie z ciemnych wód jeziora, wznosiła się, ogarniała mnie; za chwilę byłem już pod urokiem tej cudownej pieśni.
Śpiew zbliżał się; nie lękałem się, przeciwnie, pragnąłem dotrzeć do źródła tego harmonijnego, i tak czarującego dźwięku i powoli, pociągnięty nieokreśloną siłą, pochyliłem się na łódce, blisko lśniącej powierzchni wód. Znajdowałem się pośrodku jeziora, a w łódce nikogo nie było prócz mnie.
Głos ten dźwięczał na wodzie, około mnie, pochylałem się... pochylałem się coraz niżej...
Jezioro było spokojne, oświetlone nikłym promieniem księżyca, który od ulicy Scribe, przez zakratowane okienko wbiegł aż tutaj.
Powierzchnia jeziora była gładka, lśniąca i ciemna, jak atrament.
Na szczęście nie należę do ludzi zabobonnych i zbytnio wrażliwych i pochodzę z kraju, gdzie zamiłowanie do rzeczy niezwykłych jest zbyt wielkie, aby nie pragnęło się ich poznać dokładnie i ja sam zbyt wiele się niemi zajmowałem, aby nie wiedzieć, że, posługując się najprostszymi środkami, czło-