Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czący jak wódz po rozsypce hufców. Pies­‑andrus, jak gdyby chcąc zaznaczyć swą wyższość wobec galeryi, zaczyna jeszcze raźniej wykonywać nader zawiłe podrygi i wywijasy.
Teciek, tym razem już na dobre, wychynął z wody, narzucił dziurawy kubrak na swe kolorowe ciało i rzekł:
— No dymaj, Kostek, a śpiesz się chorobo!
Zdmuchnęła Kostka z bulwarku ta zwięzła pobudka. Zaś jej autor zagłębił prawą rękę w jednę z dziur kubraczanych, wydobył z za podszewki niedopałek cygara, zapalił i jął raczyć się dymem. Dla galeryi stało się rzeczą widoczną, że jeżeli wśród nagich trudno rozeznać wielkość, to niewątpliwie uwidocznia ją kubrak i zawartość jego podszewki.
Nagle Teciek, dopaliwszy niedopałek cygara i mniemając, że od wielkości nieodłączną być winna skromność, przywdział spodnie sam i skarcił paru jeszcze obsychających nagusów temi słowy:
— Oblecz się ścierwo jeden z drugim! Będziesz to gicałami łyskać?...
Podczas gdy zgromieni posłusznie wkładali na mokre ciała odzież, zbliżyły się ku nim dwie dziewczynki, oparły główkami jedna o drugą, objęły w pół i spoglądają poważnie i bez żenady; czasem robią sobie