Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łatne. Jak najdłuższej kąpieli mogła potrzebować tylko istota o tak różnolitem ubarwieniu. Jakoż był to ów Teciek. Usypując drogę srebrzystemi kroplami, zbliżył swe czerwone oblicze tuż do samej twarzy wartownika rozpromienionego nadzieją, i rzekł:
— Czego się drzesz, gudłaju? Jak będzie pora, to ci sam wylazę.
Powiedziawszy to, opuścił ląd stały i na nowo pogrążył w falach swój barwny organizm.

III.

Już tu i ówdzie zaczynają się zrywać gniewne szemrania galerników przeciwko samolubstwu Tećków i Miećków, gdy nowe, niecodzienne zjawisko tłumi bunt w zarodku. Nad brzegiem ukazują się dwa mopsiki w towarzystwie lokaja. Pies­‑andrus czemprędzej wybiegł z wody, obwąchał przybyszów dość lekceważąco i wrócił do przerwanej zabawy. Tłuściochy zbliżają się do wody ostrożnie i z obawą, podnoszą łapki i skomlą. Lokaj zachęca je ruchem ręki, by raczyły zażyć kąpieli. Wkońcu jeden ulega namowie i robi parę kroków naprzód, lecz utraciwszy grunt z pod krótkich łapek, wystraszony, podaje tył, co widząc, upada na duchu i drugi, i obaj zmykają. Za nimi biegnie przewodnik ich złorze-