Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bojową, traci zapał i werwę zaczepną: wszelako dla stwierdzenia zwycięstwa, uderza ofiarę przez środek sukienki.
— No, nie bij się, powiem mamie... — płacze bity i ostatecznie mierzi bijącemu zwycięski wawrzyn.
Przypatruje się tym wypadkom wódz smętnego trójprzymierza, czy trójbraterstwa, i ucisk niewinności wydziera mu z piersi okrzyk:
— Dalej, nie stawiaj się łazuchu!
— Nie stawiaj się, łazuchu! — wtóruje brat średni.
— Nie stawiaj się, razuchu! — uzupełnia najmłodszy, daleki od zrozumienia doniosłości tak obelżywego trybu rozkazującego. Na szczęście pogromca sukienki puścił zaczepkę braci mimo uszu. Może zgnębiła go osobliwsza trzykrotność wroga, a może zalała mu serce raptowna gorycz: że oto już Bóg wie odkąd strzeże odzienia, gdy onego mieszkaniec w najlepsze się kąpie. Zaczyna tedy błagać i grozić:
— Teciek, ady wychodź prędzej, czego się guzdrzesz?... Widzisz, jakiś ty... Czekaj!...
Długo, długo, żaden objaw lądowy ni wodny nie pozwalał spodziewać się rychłego powrotu Tećka, ani też dawał znać, gdzieby się tenże obracał. Wreszcie na widowni ukazała się postać, mająca twarz czerwoną, szyję czarną, środek ciała żółto­‑oliwkowy i nogi szkar-