Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ci to szkodzi... Ale ty pewnie boisz się. O Franusiu, chwacki z ciebie chłopulek, ale do dziewuszek, skory — ale w gębie!«
— »Ejże, panie Opilski — mówi Franek, a ślepia mu latają, jak u żbika — macie wy dużo plew we młynie, ale to nie z moich słów, ino z waszych«. Opilski przymrużył jeden ślip i podjudza: — »Ano, to załóżmy się, że nie przepłyniesz Czarnej Topieli?« — »Załóżmy się — woła Franek; zerwał się i podskakuje do Opilskiego — może nie!... załóżmy się... dobra!... dwa razy przez Topiel śmignę, jak nic... Idzie, panie Opilski?« — »Idzie« — mówi młynarz. — »Garniec okowitki?« — »Niech będzie i garniec« — mówi Opilski i patrzy jakoś tak na Franka, że tylko — tylko co nie powie: nie będziesz ty, Franulku, pił mojej okowitki, nie będziesz ty mi szczupaczków wykradał, nie będziesz ty do Marysi podchodził... Dobrze. Wzięli się za ręce, przeciął Kumosińki i zaraz hurmem wyszlim. Po drodze wstąpilim jeszcze do karczmy. — »Ja funduję — mówi Opilski. — Garniec swoją drogą, a funda swoją drogą... Wszyscy wypilim po jednym. Franek wypił raz — splunął. Opilski mówi: — »Wypij — mówi — jeszcze, na drugą nogę — mówi — żeby ci się lepiej pływało«. Wypił. Dobrze... Wziąłem ja Franka tak za połę od spencerka i mówię: Franek — pedam — daj ty spokój! — »E, co mi tam zawracacie —