Strona:PL Leblanc - Zwierzenia Arsena Lupina.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Milcz, Lupin!
W tonie jej głosu brzmiała jakaś uroczysta nuta. Lupin umilkł, obserwując uważnie oboje swych strażników. Zarówno na czerwonej, nabiegłej krwią twarzy wdowy, jak i na delikatnej, bladej twarzy jej siostrzeńca, malowała się nieubłagana zaciętość.
Wdowa pochyliła się nad leżącym:
— Możesz mi odpowiedzieć na kilka pytań?
— A czemużby nie?
— Zatem słuchaj uważnie: Skąd dowiedziałeś się, że Dugrival nosił cały swój majątek w portfelu w kieszeni?
— Oh — długie języki służby...
— Od tego małego chłopaka, co nam usługiwał?
— Właśnie.
— I to ty ukradłeś memu mężowi zegarek, — by go potem mu oddać i w ten sposób zjednać sobie jego zaufanie?
— Tak.
Żachnęła się z oburzeniem:
— Ach, ty głupcze, skończony idjoto! Okradłeś mego męża, doprowadziłeś go do samobójstwa, — a potem zamiast uciekać na koniec świata, — zostajesz z całą bezczelnością w Paryżu! Wiedziałeś przecież o tem, że na głowę zabitego zaprzysięgłam, że odnajdę sprawcę jego śmierci!
— To mnie właśnie najbardziej dziwi, — odparł Lupin. — Jakim sposobem podejrzenia skierowały się na mnie?
— Jakim sposobem? Toż sam się zdradziłeś.
— Nie rozumiem.
— Prosta rzecz... Owe pięćdziesiąt tysięcy franków...
— No i cóż w tem nadzwyczajnego? Poprostu prezent...
— A jakże, prezent, — każesz mi je nibyto telegraficznie wypłacić z Ameryki, aby odwrócić podejrzenia. Prezent, powiadasz? Widocznie więc sumienie cię ruszyło, — żal ci się zrobiło tego biedaka,