Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i trwogi, raz się nareszcie dowiedzieć, co te znaki nam zwiastują.
Kapitan uderzył w gong, a gdy na ten odgłos pojawił się służący, krajowiec, wydał mu w języku sanskryckim polecenie, a służący zniknął i wrócił za chwilę, niosąc walizkę z fotografjami.
Wszyscy się do nich zbliżyli ciekawie.
Boleński, drżąc nieco, wziął w rękę paczkę klisz i przeciął związujący ją szpagat.
W tejże chwili rozległ się jego krzyk, w którym się jednoczyły: gniew, zdziwienie i rozpacz.
Klisze, jaknajdokładniej utrwalone, przedstawiały teraz jednolicie czarną powierzchnię — bez śladu żadnej kreski, światła, plamki!
Straszne, grobowe milczenie zaległo w sali przez chwil kilka.
Niezdolni wydobyć głosu z ściśniętej nerwowo krtani, patrzyli z takiem zdumieniem, jak gdyby piorun padł wśród nich.
Wreszcie Boleński, trupio-blady, sięgnął po drugą paczkę.
Może ta pierwsza tylko była zepsutą?...
Rozerwał gorączkowo sznurek — klisze były tak samo zczerniałe...
Chwycił trzecią, czwartą... wszędzie to samo!
— Jedynie elektryczność może wywierać w pewnych wypadkach wpływ podobny! — mruknął Ralf.
— Ależ te klisze jeszcze wczoraj wieczorem były doskonałe! — wykrzyknął Boleński, którego zdumienie zmieniać się zaczynało w gniew — nie mogę sobie tego niczem wytłomaczyć...
— Jest w tem coś innego — rzekł kapitan — to